W Szwecji rodzi się znacznie więcej dzieci niż w Polsce i jest to kraj niezwykle dzieciom oraz ich rodzicom przyjazny (480 dni płatnego urlopu rodzicielskiego, bezpłatne przedszkola i te sprawy). Szwecja to także kraj, w którym ojcowie słyną ze swojego zaangażowania w wychowywanie dzieci. Jednocześnie, jak i w wielu innych miejscach na świecie, także tutaj rozwody są czymś powszechnym. Kwestia równouprawnienia w opiece nad dziećmi uważana jest jednak za istotną także po rozpadzie związku i bywa powracającym przedmiotem medialnej debaty.

REKLAMA
Często poruszanym tematem staje się wówczas charakterystyczne dla Szwecji porozwodowe rozwiązanie, którym jest zamienne mieszkanie dzieci. Co ono oznacza?
Szwedzcy rodzice, którzy już od lat '70 mają po rozwodzie prawo do wspólnej opieki nad dzieckiem, po rozstaniu coraz częściej decydują, że będą się opiekować swoimi pociechami na zmianę. Dzieci przeprowadzają się wtedy pomiędzy dwoma domami. Najnowsze dane statystyczne mówią, że spośród pół miliona szwedzkich dzieci, których rodzice nie mieszkają już razem, aż 30 procent mieszka zamiennie, raz u mamy, raz u taty - tydzień tu, tydzień tam.
W dzienniku Svenska Dagbladet, który publikuje właśnie serię artykułów na temat modelu zamiennego, Malin Bergström, psycholog dziecięca z Uniwersytetu Sztokholmskiego tłumaczy ten fenomen w sposób następujący:
- Szwecja zaszła bardzo daleko w temacie równouprawnienia, być może jesteśmy w tym najlepsi na świecie, a mieszkanie zamienne to sposób na to, by oboje rodzice zachowali bliski związek z dziećmi, mimo tego, że sami znajdują się w separacji. Wydaje się, że dzieci czują się z tym dobrze.
Najnowsze badania, w których wzięło udział 176 000 dzieci wykazały, że dzieci mieszkające zamiennie czują się tylko odrobinę gorzej, od tych, które żyją w pełnych rodzinach. Najgorsze samopoczucie mają za to dzieci, które po rozstaniu rodziców mieszkają na stałe tylko z jednym z nich, przez co tracą bliski kontakt z drugim.
Badania Bergström zwracają także uwagę na to, że zamienny model opieki nad dziećmi odpowiada wielu rodzicom nie tylko dlatego, że udaje im się zachować bliski kontakt z dzieckiem, ale także dlatego, że w ciągu tygodnia bezdzietnego odpoczywają, przez co będąc już razem z wytęsknionymi dziećmi, chętniej poświęcają im czas i uwagę. Nieraz czują wręcz, że stali się lepszymi rodzicami!
Potwierdzałaby to książka, która wywołała niedawno w Szwecji prawdziwą burzę – Happy, Happy , książka o rozwodzie autorstwa Marii Sveland i Katariny Wennstam. Ta antologia historii rozwodowych dziesięciu Szwedek sprowokowała wiele osób próbą obalenia powszechnego przekonania, że rozwód jest chyba w końcu jakąś życiową porażką.
Maria Sveland napisała wprost, że dopiero po rozwodzie poczuła się szczęśliwa i że szalenie podoba jej się możliwość zajmowania się dziećmi przez tydzień i poświęcanie kolejnego na pisanie, rozwój i dorosłe rozrywki.
Na łamach prasy polemizowała z nią dziennikarka Alexandra Pascalidou, która po rozpadzie związku dzieli opiekę nad córeczką ze swoim byłym partnerem (chętnie podkreśla, że zawsze był i nadal jest najlepszym z ojców), ale bynajmniej nie czuje się z tego powodu szczęśliwa. Tęsknota za córką w tygodniu bez dziecka jest trudna do zniesienia.
- Separacja to najgorsza rzecz, jaka mi się przydarzyła – powiedziała w jednym z wywiadów – Przez resztę życia jestem zmuszona do dzielenia się na pół moją córką. Muszę szukać kompromisów z jej tatą, a niedługo pewnie i z jego nową dziewczyną, ot choćby w kwestii, kiedy mogę pojechać z dzieckiem na wakacje. Nie da się ukryć, że zamienne mieszkanie wymaga od rozwiedzionych rodziców doskonałej umiejętności współpracy, czasem lepszej niż za czasów związku. Osobiście znam pary, które po rozwodzie sprzedawały domy, żeby kupić mieszkania tuż obok siebie i w ten sposób ułatwić dzieciom przeprowadzki, a potem wspólnie decydowały o kupowaniu psów i kotów, które jak i dzieci mieszkają zamiennie. Z rozwodem na pewno związania była historia wielu nieporozumień, ran i zawodów, ale mimo to ludzie ci są na tyle dojrzali, że potrafią o tym zapomnieć. Dzieci mają mieć i mamę, i tatę. Po równo.
W latach ’80 kiedy zjawisko zamiennego mieszkania było zupełnie nowe, większość szwedzkich psychologów uważała to rozwiązanie za szkodliwe. Twierdzili, że dzieci, które co tydzień zmieniają mieszkanie i opiekuna czują się bezdomne i tracą umiejętność nawiązywania głębokich relacji. Jednak poglądy te uległy radykalnej zmianie, m.in. dzięki badaniom pary terapeutów rodzinnych, Bente i Gunnara Öberg, którzy od lat ’80 koncentrują się na temacie samopoczucia dzieci rozwodników i wyniki swoich badań opisali w kilku książkach. Ich wydany w 2002 zbiór wywiadów z dorosłymi już Szwedami, którzy jako dzieci doświadczyli separacji rodziców udowadniał, że ludzie, którzy jako dzieci mieszkali zamiennie naprawdę nie różnią się niczym specjalnym od tych, którzy dorastali w tradycyjnych rodzinach. Większość z nich uważała, że zamienne mieszkanie mając swoje wady (logistyczne!), było bardzo dobrym rozwiązaniem.
Gunnar i Bente Öberg podkreślają, że opiekowanie się dziećmi na zmianę ma szansę na powodzenie tylko wtedy, gdy rozwiedzeni rodzice potrafią ze sobą współpracować, mają podobne poglądy na wychowanie i wzajemnie sobie ufają. Być może o ten rodzaj porozumienia generalnie łatwiej jest w społeczeństwie szwedzkim, w którym konsensus jest jedną z największych wartości, rozsądek ceni się wyżej od romantycznych porywów, a poziom społecznego zaufania jest bardzo wysoki. Nie przestaję się zastanawiać, czy zamienny model mieszkania to także przyszłościowe rozwiązanie sytuacji polskich dzieci rozwodników? Jak sądzicie, czy byłoby to w Polsce możliwe, tak jak po drugiej stronie Bałtyku?