Trudno nie przyznać mu racji, patrząc na sensacje, które co rusz wybuchają w świecie medialnym. Taka poza bowiem doskonale pozwala na usprawiedliwianie szlachetnymi celami działań, które budzą wątpliwości etyczne. Zresztą, jak można się przekonać, wszystko zależy od tego, kto znajduje się na celowniku.
REKLAMA
Przykłady z ostatnich tygodni – artykuły w jednym z tygodników (wybaczą Państwo, że nie będę robić mu reklamy) na temat ministra transportu i słynnego tenisisty. Rewelacje o pożyczaniu zegarków przez Sławomira Nowaka, o rzekomych wystawnych przyjęciach w drogich klubach zostały przez wielu komentatorów i publicystów pochwalone, jako niemal wzór śledczego dziennikarstwa – choć z tych tekstów nic nie wynikało. Niewiele późniejszy artykuł tegoż pisma o domniemanym stręczycielstwie Wojciecha Fibaka wzbudził daleko większe emocje. Ci, którzy w enuncjacjach na temat ministra nie znaleźli niczego nieetycznego, prześcigali się w oburzeniu na tygodnik i jego redaktora. Jak widać, znacznie bardziej ważne od tego, jak i co się pisze, jest to, o kim się pisze…
Oburzenie na rzekome opłacanie publicystów i naukowców przez Platformę Obywatelską (czyli zlecanie im w sposób jawny i przejrzysty analiz i opracowań) wśród prawicowych dziennikarzy było ogromne. Ale już wytknięcie szefowi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, że nie stronił od projektów finansowanych przez PiS, to samo środowisko uznało niemalże za niemoralne. W tym kontekście manipulacja, jakiej dopuścił się publicysta „Rzeczpospolitej” w wywiadzie ze mną, który tak ucieszył „strefę wolnego słowa”, może uchodzić za szkolną igraszkę. Wiadomo – kto lubi polityków?
Podwójne standardy w środowisku tych, którzy lubią wynosić troskę o moralność na swoje standardy, nie dziwią od czasów eksperymentu z Czwartą Rzeczpospolitą. Pytanie: czy taki sam relatywizm będą reprezentować w stosunku do 38 milionów Polaków, jeśli kiedykolwiek uda im się powrócić do władzy? Odpowiedź jest oczywista…
