Miesiąc przed 45. rocznicą wydarzeń Marca 1968 nudnawe życie codzienne Uniwersytetu Warszawskiego ożywiła próba wtargnięcia grupy kiboli na wykład o moralności w życiu publicznym. Można też ująć to inaczej, posiłkując się określeniem Cezarego Michalskiego- na UW doszło do kolejnej utarczki "czerwonych z brunatnymi- dwóch grup chyba najbardziej oddalonych od realnej władzy na tym świecie".
Osobiście ciężko mi z powagą traktować grupę kilkunastu przebranych za małpy fanów Rafała Ziemkiewicza, którzy prof. Środę uważają za uosobienie wszelkich lewicowych ideałów. Być może ten kibolski błąd w rozeznaniu bierze się z niemal przysłowiowego samozadowolenia pani profesor, która kilka tygodni temu stwierdziła, że za Wandą Nowicką "stoją poważne siły", by dalej wymieniać "Kongres Kobiet, Danutę Huebner, Nikę Bochniarz, Krysię Koftę". Pewnie niesłusznie bagatelizuję wpływ Krystyny Kofty oraz krzewiącej ideały równości i braterstwa wraz z ekspertem Jeremim Mordasewiczem "Niki Bochniarz" na losy kraju, ale wciąż nie wydaje mi się, żeby Palikot ryzykował starcie z tak "poważnymi siłami", nie mając w zanadrzu pomysłu na walkę o bardziej szowinistyczną i mniej subtelną część swojego elektoratu, która usunięcie Nowickiej przywitała wzruszeniem ramion. Złudzenie siły każdej ze stron wczorajszego "sporu" jest zadziwiające.
Dlatego porównania do czasów Uniwersytetu Latającego czy wręcz do traumy marcowej, której refleksy jak na dłoni widać w dzisiejszej debacie publicznej, wydają się być mocno na wyrost, by nie powiedzieć, że uniwersytet zaanażowany powraca jako farsa. Ale to nie rozżalenie spowodowane niemożnością wzięcia udziału w protestach Marca czy Maja 1968 czy psucie małych radości odpierającym brunatną nawałnicę było impulsem do napisania kilku słów o książce "Między Panem a Plebanem"- wywiadzie-rzece Jacka Żakowskiego z najsłynniejszym weteranem Marca Adamem Michnikiem i księdzem Józefem Tischnerem. Przyczyną była raczej recepcja wydarzeń z ostatnich tygodni: śmierci prymasa Glempa i zapowiedzi kolejnego konklawe, dla których w wydanej 18 lat temu książce znajdziemy fascynujące komentarze. Jeśli ktoś chciał przeczytać jakiś ciekawy tekst na temat dwóch ważnych hierarchów, musiał poczuć się trochę rozczarowany i znaleźć sensowne ujście dla frustracji.
Tradycyjnie już zawiedli antyklerykałowie. Rytualne narzekania na symboliczną władzę Kościoła w kwestii prezerwatyw oraz pedofilię kleru to oczywiście słuszne zastrzeżenia, ale trochę to mało jak na kolejny już upływający pontyfikat. O Ratzingerze poza "polityką kontynuacji" i "odważną decyzją" w ogóle mało kto ma coś do powiedzenia, z kolei mądre głowy z amerykańskiego "Newsweeka" nie przekonają mnie o małej wadze pontyfikatu Wojtyły, bo nieświętość Jana Pawła II nie jest dla mnie neofickim objawieniem, a mam tu właśnie przed sobą konkretne papiery (w postaci omawianej książki) na geniusz politycznego umysłu polskiego papieża. Skoro Kamil Sipowicz zarzuca mi, że przyzwalam na "ciche założenie, że polityka ma wartość absolutną i jedyną", to głupio byłoby mi jakoś gwałtownie zaprzeczać.
W jednym z wyrazistszych głosów Halina Bortnowska proponuje zwołanie nowego Soboru. Bardzo cenię Bortnowską, również za to, że jest ona typową reprezentantką intelektualistów mocno zżytych z reformami w duchu Soboru Watykańskiego II. Nie bardzo jednak wiadomo, do kogo to "aggiornamento" miałoby trafiać i kogo obchodzić, skoro Sobór sprzed 50 lat zderzył się z fundamentalnym marszem przez instytucje w ramach kepelowskiej "zemsty Boga" i raczej wątpliwe, by teologiczne niuanse, jakie przynieść może nowy sobór, trafiły na podatny grunt. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do antyklerykałów, kler bardzo dobrze nauczył się języka wroga, tj. języka świeckiej nowoczesności. I polski katolicyzm, cierpiący na syndrom oblężonej twierdzy, używa go głównie w celu budowania kościołów udających kury, bo niewiele więcej mu potrzeba.
Dlatego "Między Panem a Plebanem" jest książką tak fascynującą. Adam Michnik, znany wróg wszystkiego co polskie i katolickie, w latach 70. dla dialogu między lewicą a Kościołem- jak sam twierdzi, z poczucia winy- zrobił tyle, że sugerowano mu pisanie "Kościoła, lewicy, dialogu" na kolanach przed prymasem Wyszyńskim. Tischner, po śmierci Prymasa, znalazł się na krótkiej liście kandydatów do objęcia przewodnictwa nad Episkopatem. Wybrany został jednak Glemp, liczący rozwodników wśród opozycji i cieszący się poparciem ówczesnej władzy. Tischner mówi o "władzy duchownej stającej poza weryfikacją", która zawsze w Polsce była daleko posunięta- doktrynalna skostniałość i polityczna walka o zachowanie status quo Kościoła to nie jest wymysł Polski posmoleńskiej. Widziana oczami lewicowego intelektualisty i księdza-filozofa historia polskiego katolicyzmu od stalinizmu aż po początki imperium ojca Rydzyka nie jest bynajmniej łatwa i heroiczna, wspominając 1968 rok Michnik jest poirytowany pasywną postawą hierarchów katolickich, ale także intelektualistów bliskich kościołowi otwartemu, co brutalnie wyrzuca Tischnerowi komentując jego artykuł z tamtego okresu:
"Miałem żal do księdza Tischnera, który mówił mi, że jestem chochoł, że coś tam zamieniłem, coś zgubiłem i nic z tego nie wynikało. Nie umiałem przetłumaczyć tego na mój język. Nie byłem wcale melancholijny. Byłem wkurwiony jak małpa. I także wokół siebie nie widziałem melancholii. Natomiast widziałem kurewstwo, strach i zakłamanie"
Ale mimo tego niełatwego dialogu obydwaj rozmówcy starannie wyszukują każdy możliwy punkt zaczepienia, wyłuskując wszystko, co pozwalało na dialog lewicy tak w świecie oficjalnych hierarchów, jak i teologicznych "innych tradycji". Odwołują się m.in do myśli znakomitego, a kompletnie w Polsce nieznanego niemieckiego teologa Johanna Baptisty Metza, podejmującego dialog z myślicielami szkoły frankfurckiej (która, jak donosi serwis wPolityce.pl, "stoi za homoterroryzmem i próbą rozmontowania tradycyjnego modelu rodziny"). Michnik z dużą biegłością dotrzymuje kroku olbrzymiej wiedzy profesora, obdarzonego wielkim słuchem na wszelkie teologiczne przemiany, swobodnie balansującego między szkołami od tomizmu przez fenomenologię po baczną obserwację nawet najradykalniejszych prądów posoborowych
Warto pamiętać, że w 1995 roku Michnik nie mówi z perspektywy niezależnego obserwatora, tylko wpływowego rozgrywającego. Duża część wspomnień wydaje się podporządkowana obowiązującej narracji, czasem samouwielbienie i nieomylność redaktora naczelnego "Wyborczej" każą spojrzeć na tył okładki i upewnić się, czy autorowi nie puchną miłoszowskie poliki. Trauma "wojny na górze" mogła oczywiście obrzydzać Polaków na początku lat 90, ale czytelnik znajdzie tu sporo wskazówek dla – dziś już tak banalnego i rozumianego jako naturalny- rozłamu w szeregach opozycji. Z ciekawszych obrazków zapada w pamięć zakładający KOR Antoni Macierewicz jako wielbiciel Che Guevarry i sympatyk bądź co bądź marksizującej teologii wyzwolenia. Na marginesie, dość podłą plotkę powtarza w swojej biografii Jarosława Kaczyńskiego Piotr Zaremba (tak, ten Zaremba, który wielokrotnie w swojej publicystyce wkraczał w rejony ciężko strawialnego kaznodziejstwa)- niezbyt przychylna część opozycji zwykła szeptać, że kwestionowanie nieomylności Michnika przez obecnego szefa parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej doprowadziło do tego, że autor "Wściekłości i wstydu" w latach 70. rozmawiał o Macierewiczu nawet podczas intymnych kontaktów z kobietami. Freud powiedziałby, że inni szatani byli tu czynni, gdyby popatrzył na rozłożenie akcentów we współczesnej polskiej polityce.
"Na zachodzie bezkompromisowa laicka wrażliwość wyrastała zawsze na gruzach równie fanatycznych religii, nic dziwnego, że apatyczny polski katolicyzm może rodzić jedynie bezkrwistych ateuszy"- pisał Robert Krasowski w 5 numerze miesięcznika Europa, w momencie, gdy 100 metrów od Uniwersytetu toczyły się walki na krzyże. Ale też apatyczny, masowy polski katolicyzm doczekał się hołdów od Stanisława Brzozowskiego i Czesława Miłosza, Adama Michnika i Jarosława Kaczyńskiego- każdy z nich zresztą miał inną motywację, każdy chciał wykorzystać Kościół w wyniku dopadającej go bezradności wobec tego "jedynego nieimitacyjnego składnika polskiej rzeczywistości". Trudno podejrzewać, że poradzą sobie z nim ludzie, którzy nie potrafią skreślić kilku ciekawych zdań na temat sprawującej urząd przez 30 lat głowy polskiego Kościoła czy pierwszej abdykacji papieża od czasów Dantego.
Sławomir Sierakowski mówi, że rzeczą, która go odrzuca od polskiego Kościoła, jest jego kompletny antyintelektualizm. W tym się zupełnie zgadzamy, ale gdzie szukać intelektualizmu, jeśli wymierzamy ostrze krytyki w czytanego dla beki Terlikowskiego? Prawica, walcząc niegdyś z Michnikiem (albo z "Michnikiem") wybrała sobie przeciwnika o dużej klasie, dojrzały, dialektyczny umysł. Dziś natomiast, jeśli skoncentrujemy się tylko na dialogu Pana i Plebana, trzeba zauważyć- i tu znowu Krasowski- że "umysłowa mizeria nie jest osobliwością kościelnej strony. Mówiąc wprost- nigdy w dziejach Polski zmagania wiary z oświeceniem nie toczyły się na tak niskim poziomie." I rozmowa Michnika z Tischnerem boleśnie o tym przypomina.