Nieprzyjazne wnętrze urbanistyczne współczesnej zabudowy. Głęboka, ciemna studnia i salon sąsiada za oknem.
Nieprzyjazne wnętrze urbanistyczne współczesnej zabudowy. Głęboka, ciemna studnia i salon sąsiada za oknem. Fot. Łukasz Szymanowicz

Poniższy tekst powstał jako wstęp do innego, o tzw. placu Społecznym we Wrocławiu. Miał być zarysem dziejów urbanistycznych, dzięki któremu łatwiej będzie zrozumieć i ocenić diagnozę najważniejszej, wciąż niezabudowanej przestrzeni w mieście. W trakcie pisania rozrósł się znacznie, stąd decyzja o samodzielnej publikacji tego skróconego ‘rysu historycznego’, a następnie, w niedalekiej przyszłości, tekstu o samym placu Społecznym. Zapraszam do lektury i dyskusji.

REKLAMA
Wrocław mieszczański – narodziny i śmierć.
Gdybym miał wskazać najważniejsze okresy dla rozwoju nowożytnego Wrocławia, byłyby to bez wątpienia lata 1810 -1914, 1950-1989 oraz...od 2009 do dziś. Początki XIX wieku - wyburzenie fortyfikacji i koniec średniowiecznego miasta, budowa przedmieść, wytyczenie ulic i alei, promenad, decyzje o budowie najważniejszych budynków użyteczności publicznej – słowem, wtedy powstał urbanistyczny ‘szkielet’ nowoczesnego Wrocławia, na którym bazujemy w znacznym stopniu do dziś. Wzrosło znaczenie mieszczaństwa, dzięki któremu miasto rozkwitło, mnożyły się nowe usługi. Niestety, już od I Wojny Światowej Wrocław popadał stopniowo w stagnację. Wyraźnie nie nadążał w rozwoju za innymi, dużymi niemieckimi miastami, rósł w siłę nacjonalizm, a także poczucie peryferyjności, co wraz z nadejściem bardzo popularnego tu nazizmu przyniosło deslawizację, aryzację żydowskiego mienia, palenie synagog i w końcu horror hitleryzmu i II-giej Wojny Światowej.
logo
Żywa, wielkomiejska ulica. Rozległa strefa piesza, usługi w parterach. Transport publiczny. Mimo dużej gęstości zabudowy nie ma wrażenia przytłoczenia. Fot. Dawna ulica Grabiszyńska.

Miasto wroga. Nowe mieszczaństwo. Wielkie ‘rozlanie się’.
Lata 1949 – 1989 ciężko nazwać okresem ‘prosperity’ w sensie, jaki na ogół to rozumiemy. To raczej lata mozolnej budowy zupełnie innego miasta, ciągła walka z brakiem funduszy, korupcją, brakiem spójnej tożsamości nowych mieszkańców, przestępczością. Jednak najgorsze w skutkach było panujące wśród ówczesnych władz przekonanie, że niemiecka architektura, czyli większość tego, co się zachowało po wojnie, to kultura ‘wroga’. Należało więc ją zniszczyć, a przynajmniej jej nie remontować i czekać, aż zniknie, bo przecież jest ‘niewartościowa’ i ‘niepatriotyczna’. Mieliśmy więc do czynienia z wyburzeniami obiektów, które dało się ratować, z wywożeniem cegieł i detalu architektonicznego na potrzeby odbudowy bardziej jednoznacznej kulturowo (i najważniejszej symbolicznie) Warszawy, masową gotycyzacją istniejących kościołów (barok był mocno kojarzony z Hohenzollernami, gotyk był jakby bardziej ‘polski’).
logo
Koniec gęstego, mieszczańskiego miasta. Nowe, szerokie drogi miały 'przewietrzyć' to, co się zachowało z 'wrogiego' miasta. Fot. polska-org.pl
Równolegle wydarzyła się rewolucja, jeśli chodzi o strukturę społeczną. Zaczęła się już wprawdzie w latach 30-tych, gdy zaczęto wypędzać żydów i rozkradać mienie żydowskie, którzy stanowili znaczną część aktywnego, miastotwórczego świata wrocławskich mieszczan. Jednak przedwojenny Wrocław, który był rozwiniętym miastem mieszczańskim, skończył się definitywnie w 1945 r. Duża część nowych mieszkańców przybyła z terenów wiejskich, dla których nowością były choćby toalety w mieszkaniach, nie mówiąc już o wielkich kamienicach, gęstej zabudowie itd. Ta nowa społeczność zupełnie nie znała wartości ocalałych fragmentów ‘starego’ Wrocławia, a już na pewno nie wiedziała, jak je odbudować i z nich korzystać. To zresztą zjawisko powszechne w powojennej Polsce – ludność wiejska, często zmuszana do tego siłą, miała w ciągu najbliższych 20 lat zmienić się w ludność miejską. Tak powstało nowe mieszczaństwo we Wrocławiu: w pewnym stopniu przemocą, ‘dekretem’, a w pewnym stopniu w związku z nadziejami na ‘nowy początek’ i osiedlaniem się w pustym, ‘odzyskanym’ mieście. To nie było to samo mieszczaństwo, co w Breslau. Ludzie z odległych stron, wyrwani ze swojego świata pól i lasów, odcięci od swojej tożsamości, lądowali w ruinach jednego z ważniejszych pruskich miast, nie wiedząc, czy będzie polskie, czy niemieckie. Spotykali się z przemocą ze strony stacjonujących wojsk rosyjskich i brakiem jakichkolwiek zasobów materialnych. Fakt, że w takich warunkach tak wiele udało się nam zachować z dawnego Wrocławia do dziś, rozpatruję w kategoriach łutu szczęścia i determinacji nielicznych jednostek.
Dlaczego więc wymieniam te mroczne lata jako istotne dla rozwoju Wrocławia? Ponieważ zmieniły jego charakter na zawsze. Z kompaktowego, gęstego, żywego miasta, z handlowymi ulicami, połączeniami kolejowymi z całym regionem i Europą zachodnią, zmienił się w miejsce bardzo prowincjonalne, ‘rozlazłe’ przestrzennie, odcięte komunikacyjnie od świata. Niebagatelną rolę w tej zmianie odegrał wielki głód mieszkaniowy i ówczesna idea przewodnia budowania miast na całym świecie: powojenny modernizm. Miało być szybko i tanio. Liczyła się higiena: przestrzeń, dostęp do powietrza, światła, przychodni, przedszkola itd. Transport kołowy miał być zdecydowanie oddzielony od pieszego. Dostaliśmy więc gigantyczne, nowe osiedla/sypialnie - blokowiska jak Gajowice, Nowy Dwór, Gądów czy Kozanów i kilometry szerokich dróg.
logo
Gigantomania mieszkaniowa czasów PRL. Fot. polska-org.pl
W sensie funkcjonalnym, ‘zabito’ wtedy szansę na żywe, miejskie ulice wypełnione lokalami i de facto tworzące pulsujące, bogate miasto, jakie powstało tu w XIX w. W kontekście przestrzennym, były to najczęściej (poza Gajowicami) dotychczasowe wrocławskie lub podwrocławskie osiedla-wioski na obrzeżach miasta ‘właściwego’ (tzw. city). Doszło więc do wielkiej ekspansji przestrzennej, przy jednoczesnym pozostawieniu wielu ‘białych plam’ – pustych przestrzeni w centrum lub bardzo blisko niego (wynikało to m. in. ze zniszczeń wojennych i niechęci do kultury niemieckiej, o której wspominałem wcześniej). Możemy więc przyjąć, że wtedy Wrocław ‘zadłużył’ przyszłe pokolenia, doprowadzając do niespotykanego rozlania się miasta. Dlaczego zadłużył? Po pierwsze, zwiększył koszty poprzez zwiększenie odległości – pojawiła się konieczność budowy rozległej infrastruktury (wodociągi, kanalizacja, elektryczność itd), również w późniejszym czasie (gospodarka śmieciami, dostawy, komunikacja publiczna). Między tymi dystansami trzeba było jakoś się przemieszczać – wtedy to Wrocław zamiast w kierunku miasta gęstego, gdzie wszystko można było załatwić pieszo, na dobre wkroczył w fazę tworzenia jego przeciwieństwa - miasta samochodowego. Powstała więc sieć ‘autostrad’ w mieście (kolejne wielkie koszty, do tego niekończące się praktycznie nigdy), które na domiar złego krzyżowały się wszystkie w historycznym centrum. Ta decyzja spowodowała w dużym stopniu dzisiejsze problemy z korkami. Po drugie – zabiło to miejskie życie, zmieniła się gęstość usług i zasięgi pieszych nagle stały się za małe, żeby załatwić wszystkie swoje sprawy spacerując. A to właśnie napędza miejskie życie: sklepy, gastronomię, drobne usługi itd. W tym sensie utracono potencjalne przyszłe zyski i atrakcyjne dla biznesów ulice. Budowano je tak, że były atrakcyjne głównie dla ruchu samochodowego (przepustowość!). Przypomnę tylko – cena wynajmu lokali w strefach pieszych/ przy deptakach jest wyższa, nawet o 75 % (Raport ‘Foot Traffic Ahead’). Miasto mogłoby zarabiać na podwyższaniu standardu przestrzeni publicznej i rozszerzaniu strefy pieszej, czyli tzw. sytuacja win-win. Niestety do dziś trwa uwiązanie przy nieaktualnych dogmatach tzn. ‘prywatyzujmy wszystko’, zamiast jednocześnie ulepszać miasto i i zarabiać na gminnym zasobie komunalnym (lokalach usługowych).
logo
Fot. Wrocław z lotu ptaka /1992/ Tadeusz Drankowski, Olgierd Czerner Ossolineum Wrocław - Warszawa - Kraków 1992 / Fotopolska.eu

Do dziś ponosimy koszty złych decyzji planistycznych – koszty wielkich odległości i planistycznej gigantomanii.
Po kryzysie w 2008 r. Białe plamy. Patodeweloperka.
Prawdą jest, że w mieście sporo budowano przed pęknięciem bańki spekulacyjnej w 2008, ale w mojej ocenie to po tym kryzysie sprzężenie zwrotne wielu czynników: dostępnych terenów - ‘białych plam’ w centrum (i poza nim) z dużo łatwiej dostępnym kapitałem, rządowymi programami wsparcia dla deweloperów (oficjalnie dla rodzin), pęczniejącą na świecie bańką nieruchomości i narastającym chaosem planistycznym w Polsce, wyzwoliło szereg najbardziej destrukcyjnych inwestycji w XXI-wiecznym Wrocławiu. Te inwestycje są wprawdzie nazywane ‘boomem’ budowlanym, ale w rzeczywistości to kosztowne pomyłki w historii miasta.
logo
Powstające nowe Centrum Południowe Fot. Łukasz Szymanowicz

logo
Centrum Południowe. Budynek wielorodzinny, ul. Gwiaździsta. Fot. Łukasz Szymanowicz
Wymieńmy kilka z brzegu: Centrum Południowe, którego tereny miasto sprzedało jednemu deweloperowi za rekordowe 370 mln zł, a jednocześnie nie wymusiło na nim żadnych sensownych rozwiązań przestrzennych, przez co obecnie ten teren, urbanistycznie i funkcjonalnie jest dla miasta stracony. 120-sto metrowe mieszkania z dwoma pokojami i kuchnią? Bardzo proszę. Ciemne studnie zamiast podwórek? Brak drzew? Kształtowanie konkurencyjnego dla Powstańców Śląskich ciągu pieszo-rowerowego wewnątrz działki? Bardzo proszę. To także koniec marzeń o wrocławskim ‘downtown’, pozwolenie na zabudowę dużo niższą od Sky Towera, spłaszczenie kompozycyjne reszty. Jednym słowem – wątpliwy sukces miasta Wrocławia. Dołóżmy do tego ‘Pasaż Zielińskiego’, który miał zastąpić targowisko. O ile funkcja potrzebna, to jakość tego ‘pasażu’ jak i fakt, że zabudowa znajduje się tylko w parterze przy intensywnie zabudowanej reszcie ul. Swobodnej, bardziej wskazuje na kolejną straconą szansę tej części miasta.
logo
Kępa Mieszczańska. Widok budynku wielorodzinnego od strony deptaku nad Odrą. Fot. Łukasz Szymanowicz

Kępa Mieszczańska z zabudową ‘molochową’, niedoświetlonymi mieszkaniami; z cudem wywalczonym (oby) przez mieszkańców parkiem, ponieważ tzw. Lex Deweloper pozwalało na terenach powojskowych zabudować absolutnie każdy centymetr kwadratowy.
logo
Kępa Mieszczańska. Fot. Łukasz Szymanowicz

logo
Kępa Mieszczańska. Fot. Łukasz Szymanowicz

Nowa część Kleczkowa (tzw. Promenady Wrocławskie) – które mają wprawdzie lokale usługowe w parterach i widać jakąś próbę walki o przestrzeń publiczną, ale znowu – gigantomania i monotonia tego miejsca przygnębia, długie pierzeje narysowane od linijki są męczące w odbiorze z poziomu ulicy, szczególnie że tynk i farba to jedyny znany tu deweloperom sposób wykańczania elewacji. Place zabaw to wciąż najczęściej małe wysepki wygrodzone w przytłaczających podwórkach. Wszystko obsługiwane (tysiące mieszkań!) jedną dwupasmową drogą. A można było zaplanować i wymóc na deweloperach budowę lub dołożenie się do budowy buspasów. Przy takiej intensywności zabudowy to nie byłby duży problem. Koszt śmieszny przy takiej inwestycji.
logo
Promenady Wrocławskie. Fot. Łukasz Szymanowicz

logo
Promenady Wrocławskie. Fot. Łukasz Szymanowicz
Nowa zabudowa Tarnogaju. Molochy między Racławicką i Zefirową. Dawny Browar ‘Piast’. Zabudowa przy moście Sikorskiego...i wiele innych, dożywotnich z naszej perspektywy ‘pomyłek’ planistycznych. Sporo ‘białych plam’ wciąż czeka na urbanistyczną, deweloperską destrukcję: Tarnogaj i tereny pokolejowe, część Śródmieścia między ul. Jaracza i Bujwida, tereny między placem Kromera a Brucknera (Mirowiec). I oczywiście, najważniejszy w moim odczuciu, plac Społeczny.
logo
Zabudowa wielorodzinna przy ul. Sikorskiego. Bezpośrednio przy historycznym centrum miasta. Fot. Łukasz Szymanowicz
Jednym słowem – trwa bezmyślna wyprzedaż terenów miasta, które mając moc kształtowania przestrzeni, rezygnuje z tego prawa na rzecz natychmiastowego zastrzyku gotówki. Tak, znowu mamy pecha – od wojny zostało dużo ‘białych plam’ na mapie miasta, ale czasy nie sprzyjają sztuce budowania przyjaznych, ludzkich miast. To czas pieniądza, szybkiego zysku, spekulacji w branży nieruchomości, "optymalizacji" kosztem tego, co w PRL’u było standardem – higieny mieszkania, dostępu do światła, zieleni itd., a także kosztem działania całego miasta. Bo brak obsługi transportem publicznym nowych terenów mieszkaniowych kończy się wielkimi korkami.
logo
Promenady Wrocławskie. Fot. Łukasz Szymanowicz
W urzędach rzadko pracują prawdziwi eksperci, bo miast zwyczajnie na nich nie stać lub nie chcą wydawać na nich pieniędzy. A rząd regularnie przykręca samorządom finansową śrubę, to narzucając im nowe obowiązki bez zapewnienia finansowania, to obniżając podatki, co uderza w lokalne budżety, to grzebiąc w przepisach planistycznych itd. Tak więc wszystkie najcenniejsze tereny we Wrocławiu są obecnie ‘wyciskane’ przez deweloperów (30% marże!) na zasadzie ‘po nas choćby potop’, a słabe miasto nie jest w stanie lub nie chce narzucić im wysokiej jakości standardów. Betonoza i bardzo słabej jakości architektura to norma. Mamy przy tym ogromny niedobór mieszkań, więc wszystko ‘schodzi’ na pniu – nie ma motywacji finansowej, żeby się starać. Ze strony planistycznej brakuje jakiejkolwiek spójnej myśli, choćby wymogu skomunikowania nowych osiedli (lub dorzucenia się do tego zadania) przez deweloperów, czy stosowania zielonych dachów. Brakuje polityki kształtowania przestrzeni publicznych i odważniejszej walki o ich większą ilość i lepszą jakość. W planach znajdujemy bezmyślne zapisy o minimalnej liczbie miejsc parkingowych, co tłumacząc na rzeczywistość oznacza, że miasto określa, jak bardzo można zakorkować miasto...minimalnie. Kto by wpadł na to, żeby ograniczać jednak maksymalne wartości? Nie wspominając już o kulejącej ochronie istniejącej zieleni, szczególnie starych drzew, która wciąż jest fikcją.
logo
Promenady Wrocławskie. Fot. Łukasz Szymanowicz
Monofunkcje kiepskiej mieszkaniówki w ‘prestiżowym sosie’ czy wielkie dzielnice biurowe to tylko jedna strona medalu. Miasto, w lekceważący dla zalet ‘żywych’, ‘ludzkich’ ulic sposób, wydaje pozwolenia na budowę galerii handlowych w ścisłym centrum. Tak zabija się miasto. Przesada? Do dziś na najbardziej prestiżowych (historycznie), wrocławskich ulicach handlowych niezmiennie od lat możemy spotkać tzw. lumpeksy, sklepy ‘tania książka’ czy drogerie, poprzetykane kilkoma Żabkami na długości 300 metrów. Przejdźcie się Oławską czy Świdnicką. Całe życie miejskie wessały galerie handlowe. Ktoś na to pozwolił.
Kolej? Polityka cięć i oszczędzania na połączeniach i taborze skutecznie zachęca mieszkańców województwa do kupna auta i dalszego paraliżowania i trucia Wrocławia.
Po ostatnich, niecałych 100 latach możemy z całą pewnością stwierdzić, że Wrocław z żywymi ulicami, uroczymi zakątkami i zaskakującymi knajpkami jest dla nas – poza Rynkiem i okolicami – praktycznie nieosiągalny (z nielicznymi wyjątkami). W jakimś sensie i w Rynku/Starym Mieście mamy tylko namiastkę XIX-to wiecznego ‘city’ – jest dziś przecież przecięte siedmiopasmową trasą W-Z. I zdaje się, że kilku kolejnym prezydentom Wrocławia brakowało odwagi lub przekonania, że to bardzo złe rozwiązanie. Osiedla, które były jeszcze niedawno wioskami – jak np. Kowale, Wojnów, czy choćby Muchobór – pozostały tymi wioskami w swojej strukturze, działaniu. Nikt ich nie przeprojektował na ‘miasto’, kiedy był czas; później – było za późno. Czasami wręcz zabudowa jest kształtowana przez podziały własnościowe charakterystyczne dla wsi własnie – długich, głebokich działek wzdłuż jednej, wąskiej drogi. Brakuje tam często przestrzeni publicznych i dobrego transportu publicznego. To droga do katastrofy i chaosu, ale idziemy nią od dawna, bezwiednie i prawie bez żadnych perspektyw na poprawę sytuacji.
Co po 2020 r.?
Czy możemy odwrócić ostatnie kilkadziesiąt lat fatalnych decyzji? Winnych jest wielu, co starałem się w tym tekście skrótowo zawrzeć. Odpowiedź brzmi – w pewnym stopniu tak. Najważniejszy na początek jest jeden aspekt – sposób, w jaki projektujemy i użytkujemy ulice – i co się z tym łączy - najwyższej jakości przestrzenie publiczne. Złe planowanie, w sensie złych budynków i osiedli, zostanie z nami do śmierci. Taki jest cykl przemian w mieście (bardzo długi). Ale prawie zawsze możemy coś zmienić z poziomu ulicy. Nie możemy też niszczyć ostatnich ‘białych plam’ na mapie Wrocławia, powielając te same od dziesiątek lat błędy. I oczywiście – planując kolejne osiedla i miasto XXI wieku, należy kreślić plany korzystając z wiedzy i technologii naszych czasów. Przyjazne, zrównoważone, czerpiące z zielonej energii, z dobrą komunikacją publiczną, estetyczną i bezpieczną infrastrukturą. Planujmy każde nowe osiedle jak modelowe. To możliwe.