Przeciwnicy dopuszczenia marihuany do celów leczniczych straszą, że jest to "furtka dla legalizacji". Nic bardziej błędnego - wprowadzenie programu medycznej marihuany może wręcz utrudnić walkę o pełną legalizację. Popieranie tego postulatu przez środowiska prolegalizacyjne wynika z akceptacji faktów i zwykłej empatii, nie własnych interesów.
Maciej Kowalski - konopny rolnik, obywatel "Polski B"
Uderz w stół, a nożyce się odezwą - powiedz, jako zwolennik legalizacji marihuany, cokolwiek na temat zastosowań medycznych, a podejrzliwy chór wywęszy spisek. "Chcecie legalizacji, oszuści!". Tak, chcemy, ale nie tym rzecz. Niektórym ludziom najwyraźniej ciężko jest zaakceptować, że środowisko Wolnych Konopi popiera dwie sprawy równolegle - legalizację marihuany do celów dowolnych (w tym rekreacyjnych) oraz stosowanie marihuany jako leku. Choć na pierwszy rzut oka interesy obu grup mogą wydawać się zbieżne, pojawia się coraz więcej przesłanek by twierdzić, że jest wręcz odwrotnie.
Mit o tym, że wprowadzenie marihuany do celów medycznych przyspieszy legalizację, wywodzi się z USA, gdzie równolegle zaobserwować można było rozwój programów medycznych i wzrost poparcia dla pełnej legalizacji. Ciężko jednak bezsprzecznie stwierdzić, co było skutkiem, a co przyczyną. Ocieplanie wizerunku marihuany zaczęło się na kilka lat przed wprowadzeniem pierwszych stanowych przepisów umożliwiających korzystanie z marihuany w celach leczniczych. Tendencja ta utrzymuje się do dziś bez wyraźnego wskazania na tę połowę stanów, w której pacjenci mogą się leczyć konopiami.
Eksperyment w stanie Kolorado, który razem ze stanem Waszyngton zniósł jakiekolwiek kary za posiadanie, uprawę i produkcję marihuany do celów rekreacyjnych, stawia na głowie całą teorię. Co się stało? Przecież wprowadzenie pełnej legalizacji przyniosło jak do tej pory same pozytywne rezultaty - spadek przestępczości, spadek nadużywania alkoholu, wpływy do budżetu... Ano nie dla wszystkich. Kto, oprócz meksykańskich przemytników, stracił na legalizacji? Producenci medycznej marihuany. Biznes, który zaczynali podstarzali hippisi, przerodził się w ogromną gałąź przemysłu, ze spółkami giełdowymi i wielomilionowymi obrotami. Z dniem wejścia w życie przepisów, w myśl których każdy dorosły obywatel ma prawo kupić susz czy uprawiać swoje własne krzaczki, spadła liczba pacjentów korzystających z typowo medycznej marihuany, zmniejszając obrót i przychody tych spółek.
Jaką lekcję wyciągają z tego doświadczenia koncerny działające w branży medycznej marihuany w pozostałych stanach, nie trudno się domyślić. Wprawdzie żadna z firm do tej pory nie przeciwstawiła się w sposób otwarty dalszej liberalizacji przepisów, istnieje poważne ryzyko, że do lobby farmaceutycznego, alkoholowego, tytoniowego i szeregu innych prohibicjonistów, dołączą grupy interesów producentów medycznej marihuany. Dopuszczenie konopi jako lekarstwa może paradoksalnie opóźnić pełną legalizację (która tak czy inaczej jest nieuchronna).
Twardogłowi obrońcy status quo dalej będą wojować przeciwko zdrowemu rozsądkowi, obawiając się, że pozwolenie ciężko chorym na stosowanie skutecznego lekarstwa na bazie cannabis, doprowadzi do rozećpania narodu. Niosąc na sztandarach "miłuj bliźniego swego jak siebie samego" są zżerani od środka przez nienawiść do drugiego człowieka, a koncepcja bezinteresownej pomocy nie mieści się w ich ograniczonym światopoglądzie. Ciężko im uwierzyć, że będąc zdrowy na ciele i umyśle (tak, tak) popieram dopuszczenie cannabis do celów medycznych bez ukrytej agendy, bez drugiego dna, bez prywatnego interesu. Świadomość tego, że takie rozwiązanie może de facto utrudnić moje starania o pełną legalizację, niczego nie zmienia - prawne usankcjonowanie stosowania cannabis w medycynie jest po prostu krokiem w dobrą stronę, niesie ze sobą ogromny potencjał i może ulżyć dziesiątkom, jeśli nie setkom tysięcy osób w Polsce. Jeśli nam, korzystającym z marihuany dla relaksu, przyjdzie przez to poczekać na legalnego jointa kilka lat dłużej - mówi się trudno.