Stawianie hasła "lewica" w opozycji do "konserwatyzmu" jest pomieszaniem pojęć. Tradycyjna lewica - w rozumieniu mniej lub bardziej zjednoczonej partii robotniczej - jest z natury konserwatywna. Prawdziwą alternatywą dla partii konserwatywnych jest nurt postępu.
Maciej Kowalski - konopny rolnik, obywatel "Polski B"
Jeśli jedną stronę sceny politycznej określamy sformułowaniem "prawica", to druga naturalnie staje się "lewicą", z bliżej nieokreślonym, nijakim i bezpłciowych "centrum" po środku. Problem w tym, że w dzisiejszych czasach sformułowania te tak się poplątały, że nie sposób powiedzieć, kto co reprezentuje. Nominalnie prawicowy PiS proponuje bowiem gospodarkę centralnie planowaną, z drugiej strony formalnie lewicowy SLD żyje przeszłością i boi się nowoczesności.
Słowem-kluczem najlepiej określającym to, co zwykliśmy nazywać "prawicą", jest dziś "konserwatyzm". Zgodni co do tego są nawet sami działacze, choć sami nie zawsze wiedzą, co się pod tym pojęciem kryje ("no, że po prostu dążą do tego, żeby zapobiec, no o te podatki i nie podatki, no ogólnie o wszystko". Odpowiedzią "lewicy" w poszukiwaniu słowa-klucza powinien być postęp. Bardzo sprawnie pisze o tym m.in. Andrzej Rozenek z Twojego Ruchu, którzy przywołując myśl śp. Józefa Oleksego nawołuje do jednoczenia się "środowisk postępowych".
Prawdziwy spór o przyszłość Polski toczy się zatem między zwolennikami konserwatyzmu, strażnikami ciepłej wody w kranie i piewcami postępu. Pierwsza grupa nie chce niczego zmieniać - chyba, że chodzi o powrót do rozwiązań ze "starych, dobrych czasów". Ich zdaniem w Polsce jest źle i będzie jeszcze gorzej. Druga w sumie niewiele różni się od pierwszej - tyle, że twierdzi, że jest super i będzie jeszcze lepiej. Trzecia w końcu z otwartą głową patrzy na rozwiązania stosowane na świecie, nie boi się nowości i ma dość odwagi, by mierzyć się z nieuchronnymi problemami nadchodzących dekad. Krótko mówiąc - nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.
Jak wyglądałaby sejmowa sala plenarna, gdyby zrezygnować z tradycyjnego porządku prawo-lewo na rzecz konserwatyzmu/postępu? Prawy skraj dalej zajmowałoby PiS, żyjące mentalnie na Dzikich Polach szlacheckiej Rzeczypospolitej. Wczesne lata XX wieku, okres II RP i mit założycielski ludowców plasowałby PSL zaraz obok. Po sąsiedzku dalej znalazłby się SLD, zabetonowany w drugiej połowie XX wieku i Platforma, która utknęła w 1989r. Mentalnie w XXI wiek udało się wkroczyć jedynie Twojemu Ruchowi, którego posłowie sami dumnie mówią o sobie, że są partią zmiany.
Czym w praktyce jest ów "postęp" i "nowoczesność"? Najprościej charakteryzować je jako gotowość do podejmowania wyzwań dnia jutrzejszego. Nie sztuką jest, przyglądając się bieżącym wydarzeniom, powiedzieć z mądrą miną, że "jest za wcześnie, żeby oceniać", jak to lubią robić ministrowie POPiSu. Postępem i nowoczesnością stanowczo NIE jest utrzymywanie Polski w ogonie Europy jeśli chodzi o sprawy światopoglądowe (vide ostatnia wypowiedź min. Neumanna dot. recept na "pigułkę po"). Ugrupowanie postępowe nie może bać się dyskusji o demografii - przyjmowanie ustaw mających w perspektywie tylko najbliższą kadencję jest receptą na katastrofę. Polityk postępowy nie boi się dyskusji i merytorycznej debaty.
Kluczem do ewentualnych mariaży politycznych nie może być zatem jedynie zajmowane na sali plenarnej miejsce. Warto o tym pamiętać w kontekście wszelakich nawoływań do "jednoczenia" tych czy owych ugrupowań politycznych.