Wczorajsze głosowania w sprawie projektów legalizujących związki partnerskie pokazały, że większość posłów nie jest jeszcze gotowa na jakiekolwiek zmiany w tej kwestii. Najbardziej konserwatywny wniosek, Platformy Obywatelskiej, pozwalający na możliwość otrzymania informacji o stanie zdrowia nieprzytomnego partnera, prawo do wydania zwłok bliskiej osoby w celu pochówku, gwarantujący obowiązki alimentacyjne czy dziedziczenie po partnerze również został odrzucony.
Sprawa związków partnerskich rozgrzewa do czerwoności polityków, media i społeczeństwo. Przeciwnicy boją się otwarcia furtki dla kolejnych przywilejów. Liberałowie chcą przyznać podstawowe prawa polskim obywatelom żyjącym w takich związkach. Niech jednak każdy poseł sprzeciwiający się przyznaniu takich praw wyobrazi sobie, jakby się czuł, gdyby nie mógł uzyskać informacji o stanie zdrowia najbliższej mu osoby?
Prawo nigdy nie nadąża za zachodzącymi zmianami społecznymi. Najpierw są zmiany, a dopiero wtedy przeprowadzany jest proces legislacyjny. Bez względu na to, jak zaciekle polscy konserwatyści będą próbowali powstrzymać społeczne przeobrażenia, one i tak się dokonają. Udawanie, że określone zmiany czy problemy nie istnieją, jest naiwnością i cynizmem. Pytanie tylko, kiedy i jak zostaną uregulowane? Bo takie są oczekiwania i sposób życia wielu ludzi, wyborców i podatników.
Jednym z elementów chrześcijaństwa jest ponoć tolerancja. Debata pokazała, jak wielu ludziom jej zabrakło. Konserwatyzm kończy się często w chwili, gdy musimy się w życiu zmierzyć z poważnymi przeciwnościami losu. Z czymś, co chcieliśmy, żeby wyglądało inaczej niż sobie wymarzyliśmy. I tak, zamiast upragnionej córki, może urodzić się nam chłopiec. A zamiast heteroseksualnej dziewczynki na świat powołujemy dziewczynkę homoseksualną. Ciekawe ile osób, które faktycznie musiały zmierzyć się z takimi problemami, wypowiadało się z taką zajadłością i determinacją podczas sejmowej debaty o związkach partnerskich?
Dzisiejsze odrzucenie wniosków polskim konserwatystom może dać tylko chwilowe poczucie satysfakcji czy ulgi. Polskie społeczeństwo zmienia się szybciej niż reprezentacja polskiego parlamentu. A już za dwa lata kolejne wybory. I skoro w tej kadencji mamy zadeklarowanego i jawnego geja i transseksualistkę, to – kto wie – w kolejnych wyborach mogą pojawić się kolejne osoby o bardzo liberalnych poglądach. Nie z powodu tego, że mamy aż tak bardzo liberalne społeczeństwo. Tylko dlatego, że są wśród nas osoby, które czują się dyskryminowane i szukają odważnej reprezentacji zdolnej przemówić w ich imieniu. Również dlatego, że posłowie powołujący się obecnie na klauzulę sumienia i głosujący jakoby w trosce o zachowanie właściwych postaw w kraju, nie są w stanie odpowiadać na potrzeby zmieniającego się społeczeństwa. Zostaną wybrani Ci, którzy będą w stanie mierzyć się z wyzwaniami, jakich nam życie i zmiany społeczne stale dostarczają.
W polskim parlamencie posłowie sprawujący funkcję posiadają tzw. mandat wolny, przedstawicielski. Oznacza to, że nie są oni związani instrukcjami swoich wyborców i pełnią funkcję w sposób niezależny. Czyli teoretycznie mogą podejmować dowolne decyzje. Ale faktycznie powinni wsłuchiwać się w głos społeczeństwa i partii, którą reprezentują. Bo mandat ten będzie weryfikowany w kolejnych wyborach.
Dlaczego konserwatywne partie w państwach takich jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania są w skłonne zaakceptować zachodzące zmiany? Bo wiedzą, że puste zaklinanie rzeczywistości nic nie da.
A teraz pora na krótki rachunek sumienia. Żyjemy w katolickim kraju. Niemal 90 proc. Polaków to katolicy. Kto nie żył w konkubinacie lub związku partnerskim, bo to de facto to samo? Przecież związki partnerskie to także związki mieszane, heteroseksualne. Inaczej rzecz ujmując, kto nie mieszkał ze swoim partnerem bez ślubu? 20 proc. dzieci w Polsce rodzi się bez ślubu. Czyli kto rodzi te dzieci? Naprawdę tylko nie-katolicy? Oto faktyczny obraz społeczeństwa, w którym żyjemy w 2013 roku, sprzeczny jednak z reprezentowaną postawą i poglądami wielu polskich posłów.
Dzisiejsze głosowania pokazują, jakie trudności sprawiają kwestie światopoglądowe. Każdy ma prawo do własnych ocen. Także posłowie sprzeciwiający się związkom partnerskim. Trzeba to uszanować. Ale ci posłowie powinni mieć odwagę i przedstawić racjonalne argumenty na obronę swojego stanowiska. A tego właśnie w debacie zabrakło najbardziej z ich strony.
Projekty o związkach partnerskich nie miały przesądzać kwestii związków partnerskich. Miały ledwie otworzyć dyskusję: czy związki powinny być zalegalizowane, czy nie. A jeśli powinny, to w jakim kształcie. Osobom, które chcą żyć inaczej należy się przynajmniej dyskusja. Ucieczka od problemu wcale go nie zlikwiduje.