Trochę nie rozumiem zmasowanego ataku na Małgorzatę Sadurską, która za swoje zasługi dla PiS a w szczególności dla prezesa będzie zarabiać 90 tys. miesięcznie, czyli tyle ile profesor UW przez półtora roku. W końcu profesor UW czy nawet adiunkt, asystent i doktorant (choć zarabiają nieco mniej) są wolni, robią, myślą i mówią co chcą. To cenne i cudowne! Małgorzata Sadurska ostatnich kilka lat robiła, myślała i mówiła to, co kazał jej Prezes lub co "myślała partia". To męka!
Posłuszeństwo i strach, że posłuszeństwu się nie sprosta to wielki stres ale i wielka zasługa. Prezes lubi doceniać zasługi. Dla Małgorzaty Sadurskiej partia jest wszystkim, prezes - bogiem.
Niektórych by to upokarzało, innym posłuszeństwo się po prostu opłaca, jeszcze innych to buduje. Sadurska nalezy do tych ostatnich. To nie jest karierowicz jak np. Ryszard Czarnecki, który pójdzie za każdym kto zagwarantuje mu dwie godziny tygodniowo błyszczenia w mediach, Sadurska jest ideowa. Towarzyszyłam jej u początków publicznej (medialnej) kariery, kiedy zaczęła występować (razem ze mną) w programie "Babilon". Zawsze była czujna, każda wypowiedź zgodna z wolą prezesa i wolą partii, każda swobodna uwaga okupiona strachem, że powiedziała wbrew. Wielki stres ale i wielka nagroda: najpierw posada u prezydenta, teraz (nareszcie!) jakaś porządna kasa. Sadurska wyda ją na ważne cele, nie jest próżna, jest społecznie zaangażowana, a jej kompetencje? No cóż a jakie kompetencje miał Misiewicz, czy setki innych "krewnych i znajomych królika"?