Reklama.
Jedna jaśniejsza - chyba dziewczyna. Druga ciemniejsza - podobno chłopak. Dokupiłam klatkę w odcieniach ich piór i drabinkę, która miała dopełniać ten papuzio-szafirowy świat. Drabinka w odcieniach granatu z czerwienią była niestety plastikowa, a więc nie tak stabilna jak drewniana. Ale cóż, drewno nie pasowało kolorystycznie. Zawiesiłam więc drabinkę między szczebelkami klatki i oddałam się obserwacji moich nowych współlokatorów.
W moim domu zapanowała harmonia, bo dwa małe ptaszki okazały się niezwykle i szczerze kochające. Widok ich tulących się do siebie łebków napawał mnie spokojem i zadowoleniem. Precyzyjnie nakładałam ziarna do czterech pojemniczków, tak by było równo i aby nic nie zaburzało płynącej z niebieskich ptaków równowagi. I wszystko byłoby dokładnie takie, jak sobie wyobraziłam, gdy nie ta cholerna drabinka, która nie chciała spokojnie wisieć. Eksploatowana przez Ducha i Duszkę (dzieci nazwały), bez przerwy pozostawała w położeniu niestabilnym, zwisając jednym rogiem nad przepaścią.
Drabinka podtrzymywana tylko dwoma hakami, dwa opadały, bez przerwy pozostawała w ruchu. Jako strażnik domowej harmonii nieustająco wkładałam więc łapę do klatki i poprawiałam niezdyscyplinowany mebel.
Ze zdumieniem i towarzyszącym mu dysonansem odkryłam po jakimś czasie, że moje ptaki, którym procesy warunkowania sprawczego nie były obce, odkryły prawidłowość, która polegała mniej więcej na tym: Skaczmy ile wlezie, a drabinka się poluzuje i będzie służyć za huśtawkę. Nagle zrozumiałam, że one tego chciały. Roller-coaster, który ja chciałam sprowadzić do statycznego mebla, spełnia inne potrzeby niż te, które ja założyłam. PTAKOM CHODZIŁO DOKŁADNIE O TO, BY BYŁO NIESTABILNIE, RYZYKOWNIE I BY MOŻNA BYŁO W KAŻDEJ CHWILI SKRĘCIĆ SOBIE KARK. Pomyślałam: „No cóż, mam do czynienia z osobowościami borderline“. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Ale żeby w moim domu, w moim własnym pokoju?
Dzięki moim pięknym niebieskim papugom spojrzałam przez chwilę na świat inaczej. Przestały mnie dziwić zachowania niektórych osób, skupisk ludzkich czy organizacji. Pierwszy na myśl - tak, tak - przyszedł mi Ruch Palikota, który w swych działaniach zdaje się co jakiś czas podgryzać drabinkę, na której siedzi i zaskakiwać nas, kiedy wydaje się, że już nie można. Negatywnie - za wciąganie Hitlera i Himmlera do sejmowych debat. I pozytywnie - za wystawienie Anny Grodzkiej na wicemarszałka Sejmu. Samo wejście tej partii do parlamentu było dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem i zapowiedzią takiego parlamentarnego roller-coastera.
Z dużym zainteresowanie przeczytałam autobiografię Marka Raczkowskiego, której sam tytuł zapowiada jazdę bez trzymanki: „Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki“. Bezceremonialnie i słodko-bezwstydnie Raczkowski opowiada o swoim życiu mniej więcej w taki sposób, w jaki trafnie opisała Raczkowskiego jakaś internautka: „Kij w mrowisko, flaga w gówno, dziwka w dom“. Raczkowski mówi o swym życiu tak, jakby postawił sobie cel: zaskakiwać nas co chwila, wszystko jedno, pozytywnie czy negatywnie.
Z mniejszym zrozumieniem obserwowałam ostatnio aktywność pewnej znanej modelki, która trafiła do mojego serca licznymi działaniami swojej fundacji pomocy dzieciom, ale niestety je opuściła po licznych wywiadach, które napawały mnie smutkiem. Smutek dla psychologa jest łatwiejszy do uporania się niż niepokój, który ogarnął mnie, gdy usłyszałam od niej zapowiedź erotycznej publikacji, która nie powstaje jako konsekwencja jakiś tam działań do tej pory, ale bardziej jak pomysł na rozbujanie chwiejnej drabinki.
Lista jest dłuższa niż wytrzymałość czytelników Natemat.pl, ale chcę jeszcze wspomnieć o Krzysztofie Hołowczycu, który mimo upływu lat życia nie zmniejsza swojego zapotrzebowania na bodźce. Ryzyko jest dla niego najwyraźniej jak chleb ze smalcem - taki rarytas, dla którego warto tyć.
Działania tego typu rzeczywiście podsuwają na myśl słowo „borderline“, które w terminologii psychiatrycznej jest elementem zaburzenia osobowości czyli czymś, co powinno się leczyć. Z praktyki wiadomo, że to niezwykle trudne, nawet dla profesjonalistów. Widać wyraźnie, że świat z perspektywy huśtawki jest dużo ciekawszy niż ten statyczny z drabinki. Częste bujanie uzależnia.
A może nie warto myśleć o tym jak psycholog czy psychiatra, tylko popatrzeć na moje papugi? Coś, co mi wydaje się być pozbawione sensu, dla nich jest jak najbardziej sensowne. Każdy ma swój porządek świata, nawet jeśli z mojej perspektywy jest on ciągłym bujaniem, przez które można nabawić się choroby morskiej.
PS. Gdyby słowa pani posłanki Krystyny Pawłowicz mogłyby być zaklasyfikowane jako efekt uboczny borderline, byłabym właściwie spokojniejsza.