Stosunkowo sporym zainteresowaniem cieszyły się zdjęcia opublikowane przez Lecha Wałęsę z jego niedawnej wizyty w Ułan Bator. Przedstawiały one jego, Jana Kulczyka oraz prezydenta Mongolii Elbegdordża inaugurującego właśnie swoją drugą kadencję.
Antropolog kultury, podróżnik, autor przewodników i map
Dla części internautów była to okazja do wyśmiania egzotycznych peregrynacji byłego prezydenta, podkreślenia jakichś niejasnych związków z biznesowymi oligarchami oraz przypomnieniem kilku „zabawnych” stereotypów związanych z Mongoliią. Tymczasem można bez cienia przesady stwierdzić, iż wizyta obu panów w Mongolii była jednym z niewielu przykładów zrozumienia potencjału polskich interesów, wzajemnej historii ostatnich kilku dekad oraz wzorotwórczej roli, jaką pełni Polska wśród elit tego kraju.
Świeżym wspomnieniem w pamięci mongolskich elit jest zarówna współpraca z przedstawicielami Solidarności, z marszałkiem Borusewiczem na czele jak i „polskie okno na świat” - w latach 90. istniały w Mongolii gazety, w tym prowadzona przez obecnego ambasadora w Polsce Ganbaatara Adiya, które wiedzę o świecie szerzyły za pomocą tłumaczonych z polskiej prasy artykułów.
Wśród znawców tematu zawsze padają tradycyjne narzekania na zmarnowanie polskich szans. Mongolia posiada jedne z większych niewykorzystanych zasobów naturalnych, w tym miedzi i występującego razem z nią złota, węgla brunatnego i kamiennego. My zaś mamy armie specjalistów i producentów różnego rodzaju maszyn związanych z wydobyciem każdego z tych surowców.
Wielki sukces, oczywiście mierzony w skali tego trzymilionowego kraju, odniosły polskie produkty żywnościowe. Przetwory warzywne, kompoty, soki słodycze obecne są w dosłownym sensie w każdym sklepie, od stolicy po najdalsze sklepiki pustyni Gobi. Na pytanie „skąd jesteście?” opowiedziałem żartobliwie: „Polska - Solidarność, Lech Wałęsa, Jan Paweł Drugi”. Widząc zakłopotane miny dodałem: „Urbanek” i wówczas zobaczyłem szerokie uśmiechy. To jeden z producentów żywności, który tak mocno zaistniał na tamtejszym rynku, iż marka znana jest dosłownie każdemu Mongołowi.
Wyniki wyborów w Mongolii były w powszechnej opinii do przewidzenia. Miałem okazję w trakcie kampanii wyborczej oraz samych wyborów być zarówno w mongolskiej stolicy, jak i w prowincjonalnych miasteczkach. Scenariusz wygadał z grubsza tak samo: w centrach każdej większej miejscowości rozstawionych było kilka jurt lub kontenerów, w których rezydowali działacze partii demokratycznej i aktywnie zachęcali do głosowania na obecnego prezydenta, starającego się o reelekcje. Gdzieś z rzadka jeden, dwa bilboardy głównego kontrkandydata występującego w stroju ludowym zapaśnika Bata-Erdene. Innych kandydatów w przestrzeni publicznej było brak. Ciekawostką był udział pierwszej w historii tego kraju kobiety starającej się o najwyższy urząd w kraju - minister zdrowia Nacagijn Udwal. Szanse na pojawienie się niezależnego kandydata były żadne, gdyż tylko partie polityczne mogły nominować kandydatów.
Cieniem na kampanii, zwłaszcza w oczach światowej opinii publicznej, był los poprzedniego prezydenta Enchbajara, który został skazany na karę 4 lat więzienia i wysokiej grzywny za malwersacje. Zarzucano mu nielegalną prywatyzację hotelu i gazety, przewiezienie z Korei książek własnego autorstwa bez uiszczenia opłat celnych a także wykorzystanie darowanego sprzętu telewizyjnego na potrzeby prywatnej telewizji.
Wyniki wyborów przedstawiały się następująco:
Cachiagijn Elbegdordż 50,23%
Badmaanjambuugijn Bat-Erden 41,5%
Nacagijn Udwal 6,5%
Mimo starań strony mongolskiej, w tym styczniowej wizyty prezydenta Elbegdordża w Polsce, niespecjalnie udaje się podnieść relacje między naszymi państwami na wyższy poziom. Na niedawnej inauguracji zbrakło choćby jednego istotnego rangą przedstawiciela rządu, czy parlamentu. Może warto oderwać się na chwilę od miałkich sporów bieżących i spróbować poszukać rynków i klimatu współpracy w wyciągającym do nas ręce kraju, w którym zeszłoroczny, 18-19-procentowy wzrost gospodarczy został uznany za najwyższy na świecie?