Kinowe hity łatwo podzielić na 3 grupy. Filmy, które obejrzeć trzeba koniecznie, produkcje które można zobaczyć i te z serii „omijaj szerokim łukiem”. Dziś „Wielki Gatsby” szturmuje polskie multipleksy. Jego liczne i różnorodne kostiumy oraz niekończąca się rozrywka emanują i skutecznie przenoszą tam, gdzie wielu z nas chciałoby się znaleźć choć na jedną noc w życiu. Nawet DiCaprio nieszczególnie w oczy kole. Dlatego choć film uplasował się pośrodku, krzywdy żadnej nie wyrządzicie sobie, jeśli towarzysko zawędrujecie do pobliskiego kina po garść emocjonujących widoków.

REKLAMA
O czym?
Co jest potrzebne, żeby fabuła była długa i budziła jakieś emocje? Otóż na pewno miłość. Motyw częsty, a historia stara jak świat. Sama miłość już jednak nie wystarczy, a na pewno nie taka prosta i na wskroś banalna. Ta, pomiędzy tytułowym bohaterem i Daisy Buchanan jest przynajmniej bolesna, wyczekana, skrępowana i łzawa. Dołóżmy do tego trochę tajemnicy. Nawet sporo. Bo po pierwsze, nikt nie wie skąd się wziął i kim dokładnie jest ów Wielki Jay Gatsby. Po drugie mają miejsce aranżowane spotkania po kryjomu. I wreszcie po trzecie… jest list. Tak, a listy same w sobie są sekretne. Piękne to były czasy, osobiste takie, kiedy odręcznie pisano do siebie wiadomości. Ale to i tak wciąż za mało. Dorzućmy więc kolejny element – obłęd. Bo miłość tak naprawdę zaślepia. Sprowadza na manowce i upija jak niejedna wysokoprocentowa butelka dobrego trunku. Jeśli jest obłęd, to w końcu musi stać się i tragedia. Oczywiście jako finalna wisienka na torcie całej fabuły. W tym przypadku, wszystko powyższe zakrapiane jest czymś jeszcze. Imprezą. Huczną zabawą na całego. Jak powiedziano: „Rytm miasta zahaczał o histerię.” I rzeczywiście balangi rodem z najlepszych karnawałowych historii w rytmie fokstrota i charlestona porywały maksymalnie. W końcu mówimy o emocjach lat 20-tych. Inaczej więc być nie mogło!
Za co?
Tak, przyznam się, że era Fitzgeralda jest jednym z mych ulubionych okresów. Sentyment i uwielbienie robią swoje. Bo gdzie i kiedy można oglądać tak przerysowaną bajkę, przesyconą strojem, muzyką, szampanem i frywolną zabawą bez końca, jeśli nie w latach 20-tych? Jak tu nie być sparaliżowanym szczęściem, gdy wokół sznury pereł, opaski i wstążki we włosach. Liczne kryształy i lśniące diamenty. Piękne suknie, ozdobne czepki, wirujące pióra oraz długie smukłe cygaretki w kobiecych, ponętnych ustach. Albo jak też przejść obojętnie obok tak eleganckich koszul, idealnych trzyczęściowych garniturów, zabawnych i klasycznych meloników czy licznych wąsko zawiązanych krawatów, a także nad wyraz twarzowych, okrągłych okularów.
Czy na pewno?
Baz Luhrmann opowiedział nam historię dość podobną do tej, którą wyreżyserował lata temu w Moulin Rouge. Narracja znów bazuje na retrospekcji i pisaniu powieści. Jednak działająca na zmysły wszelakie oprawa, rekompensuje to podobieństwo i stereotypowe zagranie. Zatem nie dla fabuły i gry aktorskiej, lecz strojów, wręcz filmowego pokazu mody i bajecznej scenografii wybrać się warto. Bo nienaturalnie intrygujące obrazy bogato zdobionych wnętrz, rubinowe pokoje, światła i fajerwerki oraz falujący taniec wyraźnie pobudzają, wibrują i przenoszą w daleko idącą ludzką fantazję. Sprawdźcie czy i na was tak zadziała!