
Justin Timberlake ma jaja. Nie każdy popowy artysta nagrywa płytę wypełnioną ośmiominutowymi piosenkami. Nie każdy ma również odwagę, podać rękę poszarpanemu przez popowe monstrum producentowi Timbalandowi, obdarzając owego rozbitka bezgranicznym zaufaniem. 19 marca na półki sklepowe trafia nowy studyjny album "nieślubnego dziecka" Michaela Jacksona i Franka Sinatry – "The 20/20 Experience". Przedstawiam go wam "kawałek po kawałku".
REKLAMA
Wrócił, choć do niedawna odżegnywał się, że na dobre rozstał się z muzyką i na dobre poświęcił się drugiej pasji – aktorstwu. W styczniu gruchęła jednak informacja o powrocie. "Muzyka znaczy dla mnie więcej, niż dla kogokolwiek innego na świecie (...) Jestem gotów" - przekonywał w tajemniczym zwiastunie albumu "The 20/20 Experience".
Gdy dowiedziałem się, że producentem nowego albumu Justina jest Timbaland, odebrałem to zgoła inaczej niż w 2006 roku, gdy wychodził poprzedni album wokalisty – "FutureSex/LoveSounds". Wtedy "Timbo" był jednym z najgorętszych nazwisk w grze, ostatnio postrzegany był jako relikt – producent, którego popowe monstrum wchłonęło, przeżuło i wypluło, kompletnie o nim zapominając.
J.T pokazał jednak klasę i obdarzył zapomnianego przyjaciela kredytem zaufania. Mógł znów przekonywać, że wyznacza trendy w muzyce popularnej , zaprosić do współpracy Diplo, Hit-Boya czy Baauera i znów, zupełnie jak w 2006 roku pokazać nam pop przyszłości.
Tymczasem "The 20/20 Experience" nie jest albumem "postępowym". Na dobrą sprawę, nie jest nawet albumem popowym.
Aż osiem z 10 utworów na podstawowej wersji płyty, trwa ponad sześć minut. Muzyka czerpie garściami z tradycji neo-soulu i r’n’b, które ostatnio wypadły nieco z mainstreamu, na rzecz elektronicznej muzyki tanecznej.
Justin jest jednak inną osobą niż wtedy, gdy nagrywał multitplatynowe krażki "Justfied" i wspomniane "FutureSex/LoveSounds". Nie musi już udowadniać, że nie jest zniewieściałym cherubinkiem z barankiem na głowie, z czasów boysbandu N’Sync.
Na "The 20/20 Experience" czuć pewność siebie głównego bohatera muzycznego spektaklu. Jest gościem. Mężem pięknej Jessiki Biel, rozchwytywanym aktorem.
A Timbaland nie brzmi jak Timbaland z lat 2009 i 2010 roku, co trzeba uznać za spory sukces.
Po kilkudniowym obcowaniu z nowym dziełem Justina, przedstawiam Wam moje notatki odnośnie każdego z utworów na podstawowej wersji płyty. Oto "The 20/20 Experience" kawałek po kawałku.
"Pusher Love Girl"
Nowy album JT zaczyna się zmysłową, neo-soulową pościelówą, która z pewnością wpisałaby się świetne w klimat płyt D'Angelo czy R Kelly'ego. Słowa utworu opowiadają o uzależnieniu od ukochanej kobiety "Moja heroino, moja kokaino, moje śliwkowe wino, moje MDMA" - śpiewa Justin, w utworze, który jak można przypuszczać, jest skierowany do żony piosenkarza - aktorki Jessiki Biel.
"Suit & Tie"
"Suit & Tie"
Pierwszy singiel z "The 20/20 Experience" zaowocował mieszanymi recenzjami. Wielu fanów JT spodziewało się nokautu na miarę futurystycznego "Sexy Back", promującego poprzedni album piosenkarza "FutureSex/Lovesounds", z 2006 roku. Zamiast tego otrzymaliśmy swingujące r’n’b, o tym, że dobrze jest od czasu do czasu, ubrać się elegancko i poczuć się niczym Frank Sinatra.
"Don't Hold The Wall"
Oparty na orientalnym motywie kawałek, przypomina nieco "Burn This Disco Out" z płyty "Off The Wall" Michaela Jacksona. W drugiej części utworu, wchodzi muskularny bit znany ze stylu Timbalanda, na koncertach z pewnością będzie on okazją do tanecznych popisów. Końcówka utworu przypomina mi nieco finisz "Like I Love You" z płyty "Justified". Tam producentem kawałka był jednak Pharrell Williams.
"Strawberry Bubblegum"
Kolejny ośmiominutowy kawałek rozpoczyna się syntetycznym, nowoczesnym r’n’b, które mogłoby znaleźć się na albumie Miguela "Kaleidoscope Dreams". Utwór z truskawkową gumą w tytule przybiera cieplejsze oblicze w swojej drugiej części, kiedy bit przechodzi w oszczędną w środkach bossanovę.
"Tunnel Vision"
Ot, takie małe nawiązanie do drugiej pasji zawodowej naszego bohatera- kina. Timberlake przebywa na imprezie z podręczną kamerką w ręku. Mimo tłumów, oko jego obiektywu skierowane jest tylko na Tę Jedyną. Muzycznie, typowo "timbalandowski" mocny bit, uzupełniony jest odpływającym, rozmarzonym brzmieniem syntezatora.
Ot, takie małe nawiązanie do drugiej pasji zawodowej naszego bohatera- kina. Timberlake przebywa na imprezie z podręczną kamerką w ręku. Mimo tłumów, oko jego obiektywu skierowane jest tylko na Tę Jedyną. Muzycznie, typowo "timbalandowski" mocny bit, uzupełniony jest odpływającym, rozmarzonym brzmieniem syntezatora.
"Spaceship Coupe"
Nie jest pewne, czy Justin oglądał pamiętny skok Felixa Baumgarntera z poziomu stratosfery, kosmiczna, zmysłowa ballada "Spaceship Coupe" wydaje się, w pewnym sensie, daleką reminiscencją tego zdarzenia. Kapsuła Timberlake’a jest jednak dwuosobowa. Razem z ukochaną, artysta wznosi się dużo wyżej niż pamiętne 38 kilometrów Felixa. Razem podziwiają gwiazdy i kochają się na Księżycu.
"That Girl"
Najkrótszy utwór na "The 20/20 Expierience" (4 minuty 48 sekund) mógłby być najdłuższą kompozycją na niejednym krążku. Chyba najbardziej klasyczny utwór na płycie. Pozbawiony kilku elektronicznych smaczków, bez problemu mógłby trafić na jedną z płyt Marvina Gaye’a, czy Curtisa Mayfielda. Wychowany w Memphis Timberlake, pokazuje, że pojęcie feelingu nie jest mu obce, a w jego pokrytym białą skórą ciele kryje się czarny duch.
"Let the Groove Get In"
Oparty na afrykańskim, plemiennym bicie utwór, jest najbardziej tanecznym utworem z całej płyty. Znów kłania się Michael Jackson, Quincy Jones i ich otwierające album "Thriller" - "Wanna Be Startin Something".
"Mirrors"
Drugi upubliczniony kawałek z "The 20/20 Experience" bardzo przypomina brzmieniowo wielki hit duetu Timberlake & Timbaland z 2002 roku – "Cry Me A River" z płyty "Justified". Wówczas J.T śpiewał o nieudanym związku z gwiazdą pop Britney Spears, według niektórych źródeł "Mirrors" inspirowane jest historią związku Justina Timberlake’a z obecną żoną – Jessicą Biel.
Oparty na afrykańskim, plemiennym bicie utwór, jest najbardziej tanecznym utworem z całej płyty. Znów kłania się Michael Jackson, Quincy Jones i ich otwierające album "Thriller" - "Wanna Be Startin Something".
"Mirrors"
Drugi upubliczniony kawałek z "The 20/20 Experience" bardzo przypomina brzmieniowo wielki hit duetu Timberlake & Timbaland z 2002 roku – "Cry Me A River" z płyty "Justified". Wówczas J.T śpiewał o nieudanym związku z gwiazdą pop Britney Spears, według niektórych źródeł "Mirrors" inspirowane jest historią związku Justina Timberlake’a z obecną żoną – Jessicą Biel.
"Blue Ocean Floor"
Szum fal i odtwarzany wstecz fortepianowy sampel. Justin śpiewa o pragnieniu ukrycia się na dnie błękitnego oceanu. Tym spokojnym i kojącym akcentem kończy się podstawowa wersja płyty "The 20/20 Experience".
To by było na tyle. Miłego słuchania. Aha, Justin Timberlake potwierdził właśnie, że już w listopadzie możemy się spodziewać drugiej części "The 20/20 Experience".
Pierwsza część zasługuje, w mojej opinii, w szkolnej skali ocen na czwórkę z plusem, z perspektywami na piątkę w następnej klasie.
