90% zespołów w Polsce zarabia na muzyce bardzo niewiele albo nic. Mimo to, co weekend pakują ciężkie instrumenty i sprzęt do zdezelowanych furgonetek.
REKLAMA
Zmęczony targaniem futerału z gitarą chłopak, rzucił się na siedzenie nocnego pociągu relacji Warszawa-Szczecin. Usiadł naprzeciwko mnie. Do przedziału wsiadł z dwiema koleżankami z liceum, które spotkał na peronie - wracały do domu na weekend.
- Gdzie graliście?
- (tu pada nazwa dość modnego warszawskiego klubu)
- Dużo ludzi przyszło?
- Eetam, 12 osób
- Zarobiliście coś?
- Nie, tylko zwrot za bilety i talon na piwo. Pojutrze gramy w Szczecinie. Wpadniecie?
- (tu pada nazwa dość modnego warszawskiego klubu)
- Dużo ludzi przyszło?
- Eetam, 12 osób
- Zarobiliście coś?
- Nie, tylko zwrot za bilety i talon na piwo. Pojutrze gramy w Szczecinie. Wpadniecie?
Przysłuchiwałem się rozmowie, w której kilkukrotnie padała nazwa zespołu, w którym grał chłopak. Wygooglowałem nazajutrz - okazało się, że na koncie mają już legalną płytę, którą można kupić w Empiku.
Usłyszałem, że chłopak na codzień chodził do "normalnej" pracy, a weekendy zarywał, koncertując z zespołem. Najczęściej nie widząc za to złotówki - no może zwrot kosztów i piwo gratis.
Ilu w Polsce jest podobnych muzyków-pasjonatów, niosących ciężkie instrumenty do zdezelowanego busa, gdzieś w piątek nad ranem?
W co wierzą, jadąc na koncert? Że przyjdzie dziesięć osób więcej niż ostatnio? Że w tłumie pojawi się menedżer wytwórni, który zaproponuje zmieniający życie kontrakt płytowy?
Scena muzyczna w Polsce, to 5, może 10 procent wykonawców, którzy żyją ze sprzedaży płyt, biletowanych koncertów i sowicie spływających ZAiKS-ów. Reszta to właśnie pasjonaci, ludzie wiecznie bez kasy na koncie, marzyciele po cichu wierzący, że nagrają kiedyś hit, który porwie tłumy, że trudny los się odmieni.
Mogliby grać na weselach i tydzień w tydzień inkasować pewne pieniądze, a mimo to zadają sobie trud nagrywania płyt z autorskimi piosenkami i oswajania ze swoją muzyką często przypadkowych ludzi.
O tym, że małe, niszowe, amatorskie nie znaczy złe, przekonałem się ostatnio w zupełnie innych okolicznościach. Zmęczony poziomem polskiej Ekstraklasy piłkarskiej w telewizji, udałem się na mecz V ligi w mojej okolicy. Ku własnemu zaskoczeniu zobaczyłem, jak w strugach tnącego deszczu, drużyna z mojej okolicy pokonuje rywali 3:2, do przerwy przegrywając 0:2.
Trudno oczywiście porównywać poziom Ekstraklasy i V ligi, ale nie da się ukryć, że piekarzom, dekarzom i kierowcom ciężarówek, którzy wyszli na boisko tego dnia po prostu się chciało! Co w przypadku, zawodowych kopaczy nie jest już takie znowu oczywiste...
Anonimowy muzyk z mało znanej kapeli - nigdy nie wystąpi na Stadionie Narodowym i nigdy nie zarobi na muzyce nawet przysłowiowego "tysiaka", ale mimo to, co weekend dźwiga ciężkie wzmacniacze do klubu "Pod złotą rybką", w najbardziej szemranej dzielnicy miasta.
To właśnie on jest największym fanem muzyki. I prawdziwym artystą.
