W piątek premier Beata Szydło ma podsumować 100 dni swoich rządów. Prominentni politycy PiS już zapowiadają, że jego podstawą będzie - o ironio - audyt poprzedników. Właściwie nie powinno to dziwić - jak się nie ma czym pochwalić, to najlepiej odwrócić kota ogonem – a nuż uda się zmylić opinię publiczną.
Nieważne, że żadnej z zapowiadanych rzeczy nie zrobiliśmy, pokażemy audyt – zdają się myśleć PR-owcy pani premier. Już teraz słyszymy że 100 dni to krótki okres, ze program realizuje się przez całą kadencję, a najlepiej przez dwie! I byłaby to prawda, gdyby nie to, że sama pani premier wypunktowała wiele kwestii jako priorytety do realizacji właśnie w ciągu pierwszych 100 dni. Wśród nich program 500 zł na każde dziecko, darmowe leki dla seniorów, obniżenie wieku emerytalnego, minimalna stawka godzinowa i zwiększenie kwoty wolnej od podatku.
Jak wygląda bilans realizacji? Mizernie. Byłoby 20 procent, gdyby nie oszustwo fundamentalnej zmiany w przyjętym programie 500+. Miał on obejmować wszystkie dzieci, a dotyczy tylko niektórych. Miał być na każde dziecko, a jest na wybrane. Nie dość, że pozytywów mniej niż mało, to jeszcze oszukane.
Oszustwo postanowił tłumaczyć osobiście prezes Kaczyński. Autorytetem swojego słowa udowadnia, że od samego początku program obejmować miał drugie i kolejne dziecko. "Może ktoś się pomylił" – skwitował wątpliwości podnoszone przez opozycję i dużą cześć opinii społecznej, która przytacza wypowiedzi pani premier o „każdym dziecku” składane publicznie w kampanii wyborczej.
I tu dochodzimy do sedna. Czy warto oceniać realizacje obietnic tego rządu na 100, 200 czy 500 dni? Aby rozliczać z dokonań trzeba mieć listę obietnic. A jak mieć listę obietnic, skoro deklaracje premiera tego rządu są bez znaczenia. Każde słowo premiera prezes Kaczyński może przecież skwitować - „ktoś się pomylił”. I jest to zgodne z logiką obecnej większości parlamentarnej - ważne są tylko słowa prezesa, to on wyznacza kierunek „dobrej zmiany”.
Nie ma więc sensu oceniać realizacji obietnic złożonych przez kogoś, kto faktycznie nie rządzi. Nie można także oceniać rządu przez pryzmat słów prezesa, bo prezes nie jest premierem i nie można go rozliczać za „pomyłki” innych.
I tym sposobem mamy kuriozalną sytuację, gdy nikt za nic nie odpowiada. Można robić niewiele, można nie realizować obietnic, uciekać od odpowiedzialności. Jak u Barei - „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”