pinterest.com
REKLAMA
Acid for the Children | Flea | 2019
Przeczytałem ją migiem, jak na skromne możliwości czasowe dorosłego faceta z dwójką wspaniałych, ale absorbujących dzieci (8 lat i 16 miesięcy). I nie gnałem przez kolejne strony w poszukiwaniu sensacji, detali z życia basisty, jakim też bywam, względnie recepty na odwieczne pytanie: jak założyć kultowy zespół? Ta autobiografia jest po prostu pięknie, dynamicznie, kolorowo i mądrze napisana. Ale pod świetnym operowaniem słowem, bardzo wysublimowanym żonglowaniem opisami, a przede wszystkim mądrym pointowaniem przygód rozgrywa się wielki dramat. A w zasadzie sporych rozmiarów życiowa tragedia dziecka i później chłopca. Wiele osób będzie przecierało oczy ze zdumienia, kiedy dowie się, jak popieprzone, ale jednak barwne było dzieciństwo wielkiego basisty. Od dawna wiedziałem, że Flea ma nie po kolei we łbie. Ale dziś już wiem dokładnie dlaczego aż tak. Wcześniej wydawało mi się, że to wyłącznie poza, oryginalny sposób na bycie jednoosobowym pchlim cyrkiem. Byłem w błędzie, jak większość z nas…
Względnie spokojne, australijskie życie, przenosi się gwałtownie do Nowego Jorku, a stamtąd, decyzją matki i jej kochanka, do Los Angeles. Prawdziwy ojciec nie całuje już sześcioletniego syna, wkrótce odchodzi. Jedyna matka nie przytula chłopca. Mały Michael ucieka zatem do pokoju siostry, książek dla dorosłych (np. „Malowany ptak”, „Rzeźnia numer pięć” (sic!)), jazzu z najwyższej półki, trąbki, kolegów i niestety dosyć szybko do narkotyków. Walter, kochanek matki, to wcielony jazzman (pan Hyde) i przeważnie miły gość (doktor Jekyll). Ale z czasem pana Hyde’a jest coraz więcej w codziennym życiu rodziny. Michael ukrywa się, śpi za garażem, w starym dywanie. Ale walczy o siebie. Wspaniale gra na trąbce. Spotyka na swojej drodze nawet Dizzy Gillespie’go. Szybko rośnie, podobnie jak jego apetyt na przygody, ale głównie te skrajne, niezgodne z prawem i zdrowiem. Kradnie, oszukuje, aplikuje niemal codziennie dragi. Sytuacja jest patologiczna. Spotyka na swojej drodze podobnego wykolejeńca. Jadą na narty bez grosza przy duszy, skaczą z wysoka do prywatnych basenów, eksperymentują z coraz twardszymi narkotykami. Dochodzą do punktu, w jakim piszą „Oficjalną instrukcję wstrzykiwania koki”. Punkt 12 otwiera zdanie: „Niech Anthony przygotuje ci strzykawkę”… Są razem grubo od ponad 40 lat. Na złe i na jeszcze gorsze. Braterstwo życia i ocierania się o śmierć… Muzyczne rodzeństwo, funkowe bliźniaki syjamskie z Hollywood…
Ale w ich historii jest jeszcze jedna bardzo ważna osoba, o której dziś niewielu pamięta. Hillel Slovak był dla RHCP, podobnie jak zapomniany przez wielu Syd Barrett dla Pink Floyd, kamieniem milowym i węgielnym zarazem. Hillel namówił Flea do przerzucenia się z trąbki na bas. On nauczył go słuchać rocka, który był wówczas traktowany przez przyszłego basistę RHCP jak totalna popelina. Razem się inspirowali, napędzali, w końcu grali w Anthym, przemianowanym na What is This, pierwszym wspólnym zespole, którego trzon, po dołączeniu Kiedisa, stworzył później pierwszy skład RHCP. To Hillel opracował gitarowy sound tej kapeli, do którego w jakiś sposób równali później Frusciante, Navarro (nieco) i Klinghoffer (czasem bardzo wiernie, jak choćby w utworze „Ethiopia”, jednym z moich ulubionych, bo w naturalny dla RHCP sposób ZADZIORNYM!). Drugą instrumentalną nogę, a właściwie slapującą łapę, dołożył oczywiście Flea. I wystarczyło już tylko podpalić lont prowadzący prosto do mózgu Kiedisa.
logo
wsqn.pl
Początkowe minirozdziały książki swoją prostą konstrukcją zdań i oszczędnością opisów przypominają nieco literacką autobiografię Andrzeja Stasiuka. Flea dobiega sześćdziesiątki, więc jego wspomnienia, na pewno wyraziste, bo czasem pisane własną krwią, muszą być w ramach obszerniejszych opisów siłą rzeczy nieco zbeletryzowane. Podobnie jak w fascynującej opowieści Tomasza Lacha o swoim dzieciństwie i młodości w towarzystwie Krzysztofa Komedy („Kumpel”). Ale nie jest to absolutnie zarzut z mojej strony, raczej pochwała literackich umiejętności autorów. Flea ma świetny warsztat pisarski, czego się raczej po nim nie spodziewałem. Jest nie tylko bardzo oczytanym, wszędobylskim kulturowo gościem, ale ma też - co ważniejsze - świetne wyczucie pointy, układania wartościowego dla czytelnika przekazu.
Pewnym novum są opublikowane pod koniec autobiografii Flea listy: „Koncerty, które zmieniły moje życie”, „Płyty, których słucham w zapętleniu”, „Filmy, które mnie ukształtowały”, „Książki, które zrobiły z mojego mózgu wydmuszkę”. Wśród koncertów znajdziecie występy Wayne’a Shortera i Radiohead. Z płyt wymienia choćby „Kind of Blue”, „Hunky Dory””, „Axis: Bold as Love” czy „Hotter Than July”. Kultowe filmy Flea to m.in. „Tron we krwi”, „Łowca jeleni” czy „Narkotykowy kowboy”. Wśród pozycji beletrystycznych na pierwszym miejscu pojawia się „Mistrz i Małgorzata” – Flea uważa Bułhakowa za najważniejszego pisarza.
Przyzwoity ojciec po lekturze tej autobiografii, a wcześniej jeszcze bardziej znarkotyzowanej historii Kiedisa (ten też wydał kiedyś książkę o sobie), wyłączyłby swoim dzieciom wszystkie kawałki RHCP na całe życie. Ja tego nie zrobię. Muzyka jest dla mnie najważniejsza! Podobnie jak dla tych funkowych mnichów :)
PS | Książkę kończy zajawka kolejnej części autobiografii :)