Żyję w chorym kraju – wiem to nie od dziś. W kraju, któremu do pełni dojrzałości brakuje kilku epok. Wszyscy rozpamiętują sukcesy polskiej piłki z lat 80, wierzą naiwnie, że już dziś (właśnie dziś!) – cytując nieocenionego Darka Szpakowskiego – „nadejdzie ten moment”. Moment nadziei na lepsze jutro dla polskiego futbolu. On jednak nie nadchodzi i niewiele wskazuje na to, żeby kiedykolwiek miał nadejść. Nie przeszkadza to jednak mediom, by przy każdej możliwej okazji manipulować czytelnikami, pompować balon naiwności do granic możliwości. Wreszcie nachalnie wkraczać w ludzkie umysły i próbować je przekonać, że sukces jest na wyciągnięcie ręki, kiedy w rzeczywistości polską piłkę od światowego poziomu dzielą... lata świetlne. Takim mediom, takim dziennikarzom, to ja chcę – niczym w wierszu Tuwima – powiedzieć wprost i dosadnie – „całujcie mnie wszyscy w dupę!”.
Czujny, acz nieco cyniczny obserwator rzeczywistości – łajdak, który perfidnie postrzega świat takim, jaki jest, a nie takim, jaki być powinien.
Na początek przypomnę kilka liczb, jak typowy pismak. Taki, co jedynie potrafi wkładać papier do drukarki. Czyli jak 99% internetowych „kserokopiarek”. Ostatni wymierny sukces reprezentacyjny, Polska odniosła 31 lat temu, sukces klubowy – 17 lat temu. Koniec i grande punto (po włosku – wielka kropka) Do tej pory polscy dziennikarze zdołali zdefiniować na nowo pojęcie „kompromitacji”. Bo jeżeli, rok w rok, większość naszych drużyn dostaje siermiężne lanie w rundach wstępnych europejskich pucharów, jeżeli reprezentacja nie jest w stanie pokonać nawet słabiutkiej Mołdawii, to nie jest już kompromitacja. To jest znak czasów. Miejsce polskiej piłki w światowym futbolu. Za parę lat będziemy świadkami absurdu, że dla mistrza Bułgarii/Litwy/Estonii ewentualna porażka z polską drużyną będzie wspomnianą...kompromitacją. Jeżeli już tak nie jest.
Przyznam szczerze. Też kiedyś byłem naiwny, pełen dziecięcej wiary i nadziei na sukces. Dziś, patrząc na polską piłkę, widzę ciężko chorego pacjenta, który nie robi nic, by zdrowieć, a jedynie czeka, aż podadzą mu magiczną tabletkę. Tej jednak nie chcą przynieść, choroba stale postępuje, a pacjent pomału wkracza w stan agonalny. Piszę o tym, bo widzę, co było i wiem, co będzie. Jak bardzo media pompowały balon przed rewanżowym meczem Legii ze Steauą. Na każdym kroku jednocześnie podkreślały nowoczesność i europejskość klubu. Może i ona rzeczywiście była – w marketingu, PR, reklamie. Pod względem piłkarskim Legia była – wybaczcie szczerość boli najbardziej – cienka, jak ciasto w Telepizzy. Jak ultrabooki. Jak Polsilver. Rumuni przewyższali „Wojskowych” w każdym aspekcie gry, poczynając od umiejętności utrzymywania się przy piłce, przez przygotowanie szybkościowe, a na technice skończywszy. Wielu kibiców niesionych propagandą sukcesu dało się jednak nabrać. Że to właśnie w tym roku, polski klub awansuje do Ligi Mistrzów. I tak jest za każdym razem, zarówno z kadrą, jaki z polskimi zespołami. Pompowanie wspomnianego balonika do granic możliwości, a w razie porażki, pojawienie się syndromu zawiedzionego dziecka, które pyta słowami Kazimierza Górskiego:
„Skoro było tak dobrze, to, dlaczego było tak źle?”
Powiem wprost. Myślę, że bezustanne przypominanie zmarnowanych lat, przywoływanie odległych dat i hiperbolizowanie rangi sukcesu, stwarza w głowach naszych piłkarzy, jakąś mentalną barierę, która skutecznie blokuje ich przed odniesieniem triumfu. Że gdzieś to widmo życiowego sukcesu ich przerasta. Całkiem niesłusznie, bo skoro udało się Słowakom, Cypryjczykom, to, dlaczego nie miałoby się udać nam? Jesteśmy narodem, tak szczególnie naznaczonym historią, że nie jedno udało się już pokonać. Dotarliśmy jednak do cienkiej granicy,w której media, zamiast piłkarzom pomagać, skutecznie im szkodzą. Świadomie, bądź też nie. Równocześnie, oszukują miliony Polaków, że z polskim sportem jest lepiej. W rzeczywistości od lat stoimy w miejscu, a Europa nam ucieka.
Napisałem, że wiem, co będzie dalej. Otóż za parę dni, większość dziennikarzy będzie starała się przekonać, że mamy jeszcze (realne) szanse na awans do mistrzostw świata w Brazylii. No, bo przecież ogramy u siebie Czarnogórę, pykniemy Ukrainę (no, bo co to dla Lewego i spółki), a już w szczególności rozgromimy Anglików na Wembley. Bo przecież „Synowie Albionu” z roku na rok stają się piłkarskim przeciętniakiem. Oczywiście większość kibiców znów da się "wkręcić", wszak prawdziwy pasjonat musi wierzyć do samego końca.
Powiem Wam szczerze – dajcie sobie z tą wiarą spokój, sami piłkarze już w ten awans nie wierzą.
Kończę apelem – do mediów, a także do myślących kibiców. Nauczcie się tonować nastroje, nie popadać ze skrajności w skrajność. Przestańcie oszukiwać samego siebie. Opanujcie umiejętność racjonalnej oceny i przewidywania następstw związanych z określonym działaniem. Skupcie się na pracy dla dobra polskiej piłki, dla samego siebie. Zamiast życzyć źle innym i kopać pod nimi dołki, skoncentrujcie się na własnym życiu. Inaczej ten chory kraj nigdy nie dojrzeje i rok w rok, będziemy czytać, że Legia już...
Już jest jedną nogą w Lidze Mistrzów.