Mógłbym pisać o Adamie Nawałce, o Bońku – to modne ostatnio tematy. 38,5 miliona ekspertów, zwłaszcza ci, którzy obejrzeli trzy mecze reprezentacji Polski, ma patent, jak skutecznie uzdrowić polską piłkę. Wszyscy są mądrzy (jak to Polacy – głównie w gębie). Skutek jest taki, że od kilkudziesięciu lat polski futbol tkwi w głębokim marazmie. Są jednak tacy, którzy za wszystko winią jedną osobę – „tego, który przegrał Euro 2012”.
Czujny, acz nieco cyniczny obserwator rzeczywistości – łajdak, który perfidnie postrzega świat takim, jaki jest, a nie takim, jaki być powinien.
Dziś nie będę dywagował o Smudzie, jako selekcjonerze. To już temat zamknięty. Franz przegrał ten turniej – taktycznie, mentalnie, personalnie. O przygotowaniu fizycznym nawet nie wspominając. Mistrzostwa go przerosły, jak zresztą przerastają każdego. I jak zapewne przerosłyby każdego z was. Zanim objął kadrę, chcieli go wszyscy. Większość dziennikarzy i kibiców (przypominam, tym, którzy plują!) wręcz nie widziała alternatywy. Swoją drogą, czasem odnoszę wrażenie, że polscy sportowcy, trenerzy, palą się jeszcze w szatni. Będąc niejednokrotnie przygotowanym na 110% swoich możliwości, przegrywają wielkie sportowe bitwy – głównie we własnych głowach. Jeszcze przed wyjściem na plac boju, gdzieś nie wytrzymując presji, ulegają samym sobie. Ot, kompleks Polski.
Po przegranym Euro 2012, Franz stał się obiektem kpin i szydery. Docinki były w modzie. W rzeczywistości niewielu miało odwagę obiektywnie przyznać, że to dobry trener klubowy, ale praktycznie żaden selekcjoner. „Na pochyłe drzewo każda koza wskoczy” – tak u nas jest z krytyką. Media mają tendencję do kreowania „dyżurnych chłopców do bicia”. Jest zapotrzebowanie na hejting, to gwarantuje klikalność. Że sięgnę po przykłady pierwsze z brzegu: Grzegorz Lato czy dziennikarze Telewizji Publicznej. Nawet jak zrobią coś dobrego, to trzeba napisać, że postąpili źle. Ot, tak. Nie ma w Polsce wyważenia, wypośrodkowania poglądów. Albo coś jest białe, albo czarne. Przeżywamy zachwyt i uniesienia, jesteśmy bliscy lewitacji, by parę miesięcy później uważać się za najgorszych na świecie. Wreszcie, trzeba to przyznać wprost, jesteśmy narodem, który – jak chyba żaden inny na świecie – jest skory do tak wielkiej chwiejności emocjonalnej.
Ofiarą mediów padł też Franz Smuda. Sympatyczny, „swój chłop”, za którym kiedyś sam nie przepadałem, ale, który chyba za bardzo dostał po uszach. Dziś piszę o Smudzie, jako trenerze Wisły i piszę pochwalnie. Bo widzę jak pracuje. Nie jest zawistny. Nie marudzi, nie grymasi, przychodzi na stadion z ciężkim zapaleniem płuc. Negocjuje, prosi bossa o pieniądze na transfery. Działa. I robi to dynamicznie. Gdy Wisła wygrywa 3:0, to on rozmawia z piłkarzami, jakby przegrali 0:4! Ma świadomość braków, ciężkiej pracy i drogi, jaka dzieli jeszcze klub od poważnej europejskiej piłki. Nie tylko dobrze przygotował zespół fizycznie, ale wpoił odpowiednie elementy taktyczne. W grze Wisły widać powtarzalność, wypracowane schematy ataku pozycyjnego. Widać, że ten zespół potrafi grać w piłkę. Co więcej, dzięki jego znajomościom, „Biała Gwiazda” jest o krok od pozyskania potężnego sponsora.
Wielu hejterów i pośredników hejterów, widziało w nim już trenerskiego trupa. Smuda po raz kolejny pokazał, że jednak „nie jest miękkim chujem robiony”. Na przekór wszystkim, stworzył silny klub, który będzie walczył w tym sezonie o najwyższe cele. To przestroga dla tych wszystkich, którzy zbyt prędko oceniają ludzi i którzy – patrząc w telewizor– są przekonani, że mogą opiniować wszystko i wszystkich. Media zawsze będą pokazywały nieco zakrzywiony obraz. Tak funkcjonują. Promują PR-owców. Ludzi, którzy się peszyli, pokazują w sposób karykaturalny (vide Paweł Janas).
Smuda, mimo porażki z kadrą, osiągnął w życiu więcej od każdego z was. Wybudował pałac, założył rodzinę, kupił porządny samochód. Wreszcie uczynił coś, co udawało się nielicznym polskim trenerom – jako ostatni awansował do Ligi Mistrzów. Grał z sukcesami w europejskich pucharach z Lechem, wygrywał z Zagłębiem. Teraz pomaga Cupiałowi odbudować Wisłę. I jest na dobrej drodze. W ciągu kilku miesięcy, zarobił więcej, niż wy zarobicie przez całe życie. Dlatego jak wam się zechce zaśmiać z niby-parodysty Smudy- najpierw spójrzcie w lustro i pośmiejcie się sami z siebie!