Opowieść o Jeanie Valjeanie i napięciach w XIX-wiecznej Francji wraca do kin. Znowu. Tym razem mamy jednak do czynienia nie tyle z ekranizacją książki, co musicalu. Efekt to bardzo dobry film z kilkoma błyskotliwymi kreacjami.
REKLAMA
Historię najpierw opowiedzianą przez Victora Hugo, później wielokrotnie ekranizowaną i wystawianą na scenach teatrów w formie musicalu znają wszyscy. Mimo to Hollywood postanowiło odświeżyć klasyka. Jaki mieli na to pomysł? Głośny reżyser – Tom Hooper („Jak zostać królem”), uznany scenarzysta – William Nicholson („Gladiator”), a przede wszystkim naszpikowana gwiazdami obsada: Hugh Jackman, Russell Crowe, Anne Hathaway, Helena Bonham Carter, Sacha Baron Cohen i Amanda Sayfried. A wszyscy rośpiewani (w sumie w całym filmie bez melodii wypowiedziane zostaje ledwie kilka zdań).
Prościej mówiąc, nawet jeżeli znacie „Nędzników”, czytaliście książkę, byliście na musicalu, oglądaliście serial z Depardieu i Malkovichem, będziecie ciekawi, czy Russell Crowe potrafi śpiewać. Cóż, akurat występ tego wybitnego aktora oceniam bardzo nisko, co może zaskoczyć, zważywszy na fakt, że Crowe ma swój zespół i regularnie koncertuje. W „Nędznikach” wyraźnie nie był jednak w formie, grał bez emocji, nie potrafił oddać grozy i determinacji bezlitosnego stróża prawa. Jego Javert to bezwolna kukiełka, która od czasu do czasu wpada na Valjeana, daje mu uciec, po czym wygraża niebiosom, że nigdy nie spocznie i w końcu dopadnie zbiega.
Na szczęście reszta obsady staje na wysokości zadania: bardzo dobry, zwłaszcza na samym początku Hugh Jackman, wcielający się w głównego bohatera, Jeana Valjeana; przezabawni Sacha Baron Cohen oraz Helena Bonham Carter w roli właścicieli gospody; pełni ognia młodzi rewolucjoniści, Eddie Redmayne (jako Marius, zachwycający wykonaniem piosenki-pożegnania ze zmarłymi przyjaciółmi) oraz Aaron Tveit (Enjorlas, przywódca ludu); a także młodziutki Daniel Huttlestone jako zadziorny Gavroche.
Prawdziwymi perełkami są jednak kreacje Anne Hathaway, filmowej Fantine, brawurowo oddającej tragizm położenia swojej bohaterki, porywającej doskonałymi wykonaniami piosenek, a także debiutującej na wielkim ekranie Samanthy Barks jako nieszczęśliwie zakochanedj Éponine, przyćmiewającej wcielającą się w Cosette Amandę Seyfried.
To właśnie dzięki nim, z niemałą pomocą Jackmana, ta historia wciąż wzrusza i porywa. Choć wersja Hoopera wyraźnie cierpi na nadmierną skrótowość (aby wcisnąć wszystkie wątki w niecałe trzy godziny, należało ostro ciąć i skakać między wydarzeniami), znajdzie się w niej wiele wyśmienitych scen, doskonale prezentujących się między innymi dzięki nawiązującej do teatralnej scenografii, a także mistrzowskiej charakteryzacji i wyśmienitej oprawie muzycznej; gdy skazańcy śpiewają „Look down, look down, don’t look’em in the eye. Look down, look down. You’re here until you die”, a młodzi rewolucjoniści piosenką wzywają lud na barykady, widza przechodzą dreszcze.
Dlatego, choć to powtórka z rozrywki, warto znowu wysłuchać opowieści Jeana Valjeana. Hooper to rzemieślnik – wszystko co wybitne w „Les Miserables Nędznikach” to nie zasługa reżysera, a kompozytora bądź aktorów – nie wystrzegł się paru błędów, ale wywiązał się z zadania i ożywił klasyka.
