Oparta na autentycznych wydarzeniach fabuła to opowieść o duszy amerykańskiego nastolatka, przeżartej obsesją na punkcie sławy i celebrytów. Film szokuje, ale nie zachwyca.
REKLAMA
Główni bohaterowie filmu Coppoli to sprytne dzieciaki. Posiłkując się newsami z serwisów plotkarskich sprawdzają, co dany celebryta robi konkretnej nocy, a z pomocą internetowej wyszukiwarki są w stanie ustalić jego dokładny adres. Wiedzą, gdzie mieszka na przykład taka Paris Hilton, wiedzą też, że tego wieczoru nie będzie u siebie i najprawdopodobniej wróci bardzo późno. Postanawiają więc złożyć gwieździe wizytę, tyle że pod jej nieobecność.
Znamiennym jest, że z początku nie chodziło o kradzieże. Coś tam podbierali, fakt, ale drobnostki, nic w porównaniu z tym, co mogliby zabrać. Bo skoro u takiej Paris balowali kilkukrotnie, co powstrzymywało ich przed podjechaniem jakimś większym autem i wypchaniem go po dach fantami? Otóż chodziło o możliwość powrotu, o ponowne dotknięcie świata, który obserwowali przez ekrany telewizorów i komputerów, o którym czytali w kolorowych pismach. Bo od faktycznej wartości skradzionej rzeczy ważniejsze było to, do kogo wcześniej należała; swoje ofiary szajka wybierała spośród celebrytów, których podziwiała. Sama szajka bynajmniej nie składała się zaś ze zmanipulowanych przez świat dzieciaków, których jedyną winą było wychowanie się w celebryto-centrycznej kulturze Stanów Zjednoczonych – zwłaszcza w postaci granej przez Emmę Watson (Nicki) widać chłodne wyrachowanie i pełną świadomość obranej ścieżki (swoją drogą, najciekawsza postać spośród całego Bling Ringu).
To jedna z tych opowieści, w którą gdyby nie wydarzyła się naprawdę, nikt by nie uwierzył. Banda rozpieszczonych nastolatków dokonuje serii zuchwałych włamań, rabując gotówkę i przedmioty o łącznej wartości kilku milionów dolarów? Nieprawdopodobne. A jednak prawdziwe. I właśnie oparcie na autentycznych wydarzeniach jest największą zaletą „Bling Ringu”. Sama Coppola podkreśla ten fakt konstrukcją opowieści, przypominającej film dokumentalny – co chwilę pojawiają się przerywniki w postaci wypowiedzi bohaterów, komentujących swoje działania.
I problem w tym, że „Bling Ring” właśnie jak film dokumentalny się ogląda. Emocji nie ma zbyt wiele, może trochę śmiechu, zwłaszcza w scenach z dziwaczną rodziną Nicki, ale poza tym brakuje tutaj prawdziwej, kinowej opowieści; to fotografia, a nie fabuła. Coppola nakreśliła portrety głównych bohaterów, na tym oparła humorystyczny wydźwięk całego obrazu (wprawdzie to słodko-gorzka opowieść, niemniej bawi), poza tym nie ma jednak zbyt wiele do zaoferowania. No, może dorzuciłbym jeszcze ciekawe role wspomnianej Watson i wcielającej się w przywódczynię szajki Katie Chang.
Coppola oparła swój scenariusz na artykule opublikowanym kilka lat temu na łamach „Vanity Fair” i właśnie takim artykułem jest „Bling Ring” – sporo w nim ciekawostek, rysuje jakiś obraz duszy amerykańskiego nastolatka, ale chciałoby się czegoś więcej. Porównajmy choćby z również opartym na autentycznych wydarzeniach „The Social Network”, które jest arcydziełem i przede wszystkim broniłoby się jako ciekawa opowieść nawet gdyby usunąć podparcie w faktach – film Coppoli wypada na tym tle bardzo blado. Co nie oznacza, że „Bling Ring” jest niewartym uwagi czy po prostu złym filmem. Absolutnie nie. Coppola ma coś do powiedzenia, zwraca naszą uwagę na niezwykłą historię, które naprawdę się wydarzyła, również aktorsko – mimo że główni bohaterowie są bardzo młodzi – trudno narzekać. Sęk w tym, że wszystko to przyjmuje się na chłodno, niczym notkę z prasy.
