Długo wyczekiwana kinowa wersja historii Juliana Assange’a nieco zawodzi, choć Benedict Cumberbath jest jak zwykle świetny. W ramach poprawy nastroju można jednak przeczytać ciekawy polski komiks.
REKLAMA
Produkcji „Piątej władzy” towarzyszyły spore kontrowersje, między innymi głośny sprzeciw głównego bohatera tej historii, Juliana Assange’a, który w liście do wcielającego się w niego w filmie Benedicta Cumberbatcha zachęcał aktora do odejścia z projektu. Jedynym efektem tego działania była odpowiedź, w której aktor uspokajał go i zapewniał, że taki rozgłos tylko pomoże jego sprawie. W ogólnym zarysie przypominało to aferę towarzyszącą powstawaniu „The Social Network” i po prawdzie liczyłem, że opowieść o działalności WikiLeaks przynajmniej zbliży się do doskonałego obrazu Davida Finchera.
Ostatecznie okazało się, że choć wpływ Assange’a na współczesną cywilizację faktycznie można porównać z dokonaniami Marka Zuckerberga, ten drugi doczekał się dużo, dużo lepszego filmu o swoim życiu. W „Piątej władzy” widz wprawdzie znajdzie niezwykle ciekawą historię powstania i kulisy przeprowadzania najgłośniejszych akcji serwisu WikiLeaks, dowie się też co nieco o jego twórcach, świetnie zagranych przez Benedicta Cumberbatcha (Julian Assange) i Daniela Brühla (Daniel Berg), poza tym jednak trudno dostrzec inne zalety.
Zawiódł reżyser, Bill Condon, który jeszcze niedawno pracował przy dwóch ostatnich częściach „Sagi Zmierzch”. Wyraźnie nie miał pomysłu, jak ugryźć tę historię, stąd okropnie drętwy wątek z pracownikami Białego Domu oraz toporne i łopatologiczne metaforyczne przedstawienia niektórych scen. Ogólnie fabuła sprawia wrażenia nieprzemyślanego zlepku epizodów, uporządkowanego jedynie dzięki chronologicznemu przedstawieniu biegu akcji, bez pomysłu na operowanie napięciem. Widz nie czuje ani skali obserwowanych wydarzeń, ani przemian bohaterów, zwłaszcza Assange’a, w którego psychikę i motywacje tak naprawdę nie wnikamy.
Stąd moje ambiwalentne odczucia względem tej produkcji, bo choć z jednej strony niedoróbki są widoczne i wartość artystyczna filmu jest mała, wciąż opisuje on niesamowicie frapujące wydarzenia i nie tylko nie żałuję czasu spędzonego w kinie, ale jestem pewien, że „Piątą władzę” obejrzę jeszcze raz.
***
Alternatywą dla kina w ten weekend niech będzie polska historia opowiedziana słowem i obrazem – komiks „Papierowe chłopaki” z rysunkami Michała Oraszka i scenariuszem Romana Przylipiaka (przy współpracy Wojciecha Przylipiaka).
Powinna przemówić zwłaszcza do pokolenia dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków, rówieśników twórców komiksu, którzy w tej autobiograficznej opowieści zawarli obraz Polski początku lat 90. ubiegłego wieku. Powracają w niej Sabrina z hitem „Boys” oaz przeboje Modern Talking, a także klimat czasów przełomu, nowej rzeczywistości, w której teraz trzeba się odnaleźć. Tytułowe chłopaki próbują to osiągnąć formując zespół i wyruszając w trasę koncertową po Półwyspie Helskim.
Komiks jest kroniką tej wyprawy, zapisem wzlotów i upadków nowopowstałej grupy, przede wszystkim zaś sentymentalną podrożą do wspomnień z lat młodości. To de facto zestaw migawek z przeszłości, wyraźnie w większym stopniu skupiający się na przekazaniu klimatu i uczuć, jakie autorzy żywią do tego szczególnego okresu w swoim życiu, niż opowiedzeniu spójnej historii. „Papierowy chłopaki” to coś w stylu albumu fotograficznego, tyle że z dialogami, opisami i rysowanego ciekawą kreską.
Bo choć tematyka wyraźnie wskazuje na konkretną grupę odbiorców (osoby młodsze nie są w stanie utożsamiać się z bohaterami i zrozumieć stanu ich umysłów w czasach wielkich zmian), strona graficzna powinna wydać się interesująca każdemu, bez względu na zaplecze historyczne czy kulturowe. Sama kreska może nie zachwyca, niemniej ciekawe połączenie czerni i bieli z użyciem wyłącznie jednego odcienia niebieskiego daje interesujący i świetnie się prezentujący efekt.
Jeżeli urodziliście się w latach 70. ubiegłego wieku, „Papierowe chłopaki” mogą pomóc Wam w powrocie do czasów momentami przaśnej młodości – aż będziecie nucić: Boys, boys, boys, I’m looking for a good time.
