Pytanie czy „daliśmy ciała” w sprawie Ukrainy jest pytaniem retorycznym. Owszem, można sobie wyobrazić sytuację, w której robimy więcej, działamy aktywniej i uzyskujemy lepsze efekty. Ale nasza wzmocniona ingerencja wcale nie musi oznaczać poprawy sytuacji. Równie dobrze możemy sobie wyobrazić, że robimy więcej, ale tych efektów nie uzyskujemy.

REKLAMA
W moim przekonaniu kluczem do powodzenia Ukrainy jest miasto Kijów, a nie Waszyngton, Warszawa czy jakiekolwiek inne miasto w Europie i na świecie. Państwa europejskie generują tyle realnej pomocy, ile są w stanie dać, zgodnie z własnym interesem i rozumieniem sytuacji. Ważne, że jak na razie działają solidarnie.
Dzisiaj najistotniejsze jest stworzenie w Kijowie warunków do absorpcji tej pomocy - zarówno politycznej, jak i gospodarczej. Jeżeli na Ukrainie zapanuje pokój, wtedy będzie można mówić, że wektor europejski trafia w dobry punkt przyłożenia. To będzie dobry grunt do zmian w gospodarce i kierowaniu Ukrainą. Jeżeli będzie panował chaos, obojętnie z czyjej winy, to pomoc i deklaracje europejskie, w tym pieniądze europejskie będą mało skutecznie wykorzystane.
Reasumując, zanim uderzymy się we własne piersi mówiąc o tym, co „zawaliliśmy”, zobaczmy, jak i w którym momencie uderzą się w swoje piersi Ukraińcy. Co prawda, działają w bardzo trudnych warunkach, podejmują próby, wykazują silną wolę, ale „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. Dopóki nie zobaczymy realnych efektów ich działań nad Dnieprem, nie istnieje taka pomoc europejska, która potrafiłaby zmienić oblicze tamtej ziemi.