Nowoczesną twarzą polskiej piłki nożnej miał stać się Bogusław Leśnodorski. Człowiek sukcesu, majętny prawnik, a przy okazji pasjonat Legii i w ogóle futbolu. Rozpoczęty niedawno sezon prezentował się jako duża szansa dla klubu i dla całej nieco upadłej w naszym kraju dyscypliny sportowej. Tak było do walkowera, po którym Legia wyleciała z walki o Ligę Mistrzów. Zaraz potem rozpoczął się spektakl zachowań komicznych i żenujących.
Okazało się, że z przynajmniej trzech osób, które powinny wiedzieć o dyskwalifikacji zawodnika i nie dopuścić do jego wejścia na murawę, nie zareagowała żadna. Gdy sprawa wyszła na jaw, wszyscy spokojnie czekali na wyrok UEFA. Kilkadziesiąt tysięcy euro spodziewanej kary to małe piwo w porównaniu z milionami, które były w zasięgu ręki.
Aż tu nagle strzał. Legia za burtą piłkarskiego eldorado.
I wtedy pan Leśnodorski zaczął się mazgaić. Napisał poruszający list do Szkotów, w którym co prawda nie zaapelował do historycznych doświadczeń obu narodów z czasów bitwy o Anglię, ale po prostu zażądał od nich, aby oddali mu miejsce w prestiżowych rozgrywkach. W odpowiedzi Szkoci wzruszyli ramionami za pomocą trzech lakonicznych zdań rzecznika klubu. Prezes będzie się więc odwoływał do różnych instytucji, bo uważa, że został potraktowany niesprawiedliwie, choć przepisy w tym przypadku są jasne jak słońce.
Pan Leśnodorski długo grał rolę macho. Gdy zawiedli jego ludzie, nie potrafi wziąć sprawy na klatę, tylko się mazgai. Trochę wstyd.