Reklama.
Tusk wiedział, że fakty, na które powołuje się Sikorski, nie miały miejsca. Mimo tego, milczał. Pozwalał marszałkowi brnąć w kłamstwa i błędy, a pod koniec dnia był świadkiem jego kompromitacji. Jeden poranny telefon do Sikorskiego mógł go politycznie uratować, ale tego telefonu nie było. Dziś rano Donald Tusk powiedział nie tylko, że spotkanie w cztery oczy się nie odbyło, ale więcej – "Ukraina nie nigdy nie była w agendzie moich spotkań z Putinem" (przy okazji widać, że premier wypolerował już swój English; dla miejscowych: agenda to program).
Po co to wszystko?
Mocny Sikorski nie jest nikomu potrzebny. Wiceprzewodniczący Platformy został skasowany z gry o poważne stanowiska w przyszłości – krajowe i międzynarodowe. Wierzę, że Tusk obronił dla niego funkcję marszałka, ale stało się to dopiero wtedy, gdy procedura kompromitacji była zakończona.
Był jeszcze jeden człowiek, który mógł pomóc Sikorskiemu. To minister Schetyna. Jego służby w ciągu krótkiego czasu potrafią odtworzyć, minuta po minucie, wszystkie spotkania byłego premiera z Putinem. Jednak on też nie zadzwonił – z tych samych powodów co Tusk.
Nowy przewodniczący Rady Europejskiej w końcowej części wywiadu, dobrze znanym głosem, który tak koi publiczność, powiedział: "Nikt mnie nie namówi do wtrącania się w krajowe sprawy". Sęk w tym, że czasami nic nie robiąc, uzyskuje się większy skutek niż wykonując nerwowe ruchy.