Ale się porobiło! Dyskusja o wyborach samorządowych przypomina przebudzenie bestii. Przez 25 lat, dziesiątki przeprowadzonych wyborów, często te same komisje, w tych samych miejscach, liczyły i przekazywały głosy do tych samych komisji wojewódzkich, które następnie przekazywały je do tej samej Państwowej Komisji Wyborczej, której obsługę zapewniało to samo Krajowe Biuro Wyborcze, którym niezmiennie dowodził Kazimierz Czaplicki. Dlaczego więc nikt nie kwestionował działania systemu?

REKLAMA
Dlatego, że opisana instytucja legitymizowała zwycięstwa raz jednych, raz drugich. Co zatem wydarzyło się 16 listopada?
Następnego dnia zabrakło… wyników. Był za to czas, aby przyjrzeć się cząstkowym rezultatom, tam gdzie głosy zostały zliczone. Powstała w ten sposób imponująca lista wątpliwości (nieważne głosy, wyjątkowe preferencje dla PSL-u, itd.), która każe zapytać, jak działają komisje na szczeblu podstawowym?
Na miejscu Kaczyńskiego i Millera, zamiast do OBWE, zwróciłbym się do własnych mężów zaufania, których mogli obsadzić w każdym punkcie wyborczym. Od momentu zaplombowania urny do czasu zliczenia głosów i podpisania protokołów mogli patrzeć na wszystko. Tam, gdzie głosowałem, widziałem dwie osoby w charakterze mężów zaufania, a startujących komitetów było kilkanaście.
I to jest właśnie odpowiedź na pytanie, gdzie ewentualnie mogły się zdarzyć fałszerstwa i kto im być może nie zapobiegł. Jest to nauczka na przyszłość, bo w tych wyborach nikt nikogo nie złapał za rękę.
I jeszcze jedno. Prawicowi aktywiści nie mają pojęcia jak wyglądają zawodowe fałszerstwa wyborcze. Kilkanaście razy obserwowałem wybory na Ukrainie i naprawdę daleko nam do tego standardu.
PS Na koniec zagadka językowa: a jak mąż zaufania jest kobietą? Albo mąż stanu? To co wtedy?