To smutny dzień. Partii, którą zakładałem, a później próbowałem reformować, nie ma już w Sejmie. Gorzej – dwóch wiodących liderów koalicji, zanim jeszcze PKW ogłosiła wyniki, na wyścigi deklarowało, że ten projekt się skończył. W ten sposób przypieczętowali trafne podejrzenie potencjalnych wyborców, że To Co Startowało, nie było ani zjednoczone, ani porządnie lewicowe. Ludzie mieli nosa.
Spróbuję jednak teraz trochę pomarzyć…
Gdyby związek Millera z Palikotem wypróbował się na neutralnym, europejskim gruncie, byłoby lepiej. Panowie przyzwyczailiby opinię publiczną do tego, że współpracują i przez 1,5 roku można byłoby bardzo dużo zrobić. Tymczasem przez te 1,5 roku padały ciosy w wyborach europejskich, samorządowych, a w końcu tandem Palikot – Ogórek osiągnął sumaryczny wynik w wyborach prezydenckich na poziomie 3%.
Gdyby tandem Nowacka – Gawkowski pół roku przed wyborami otrzymał prawdziwą władzę przy konstrukcji list wyborczych, dziś bylibyśmy w innym miejscu.
Gdyby od początku było wiadomo, że chodzi o prawdziwy, nowy projekt polityczny po wyborach, a nie sztuczkę dla przepchnięcia swoich.
Gdyby koalicja pokazała życzliwość wobec "Razem", tak jak starszy brat pokazuje wobec młodszego, niesfornego.
Gdyby na pokładzie tej koalicji nie zabrakło Kalisza, Olejniczaka, Rozenka, Napieralskiego, Kwiatkowskiego i kilku innych, pewnie brakujące 0,5% udałoby się dorobić.
Ale to już przeszłość.
Wnioski muszą wyciągnąć ci, którzy nawarzyli piwa. Nie odwołuję się do poczucia przyzwoitości, bo ono wśród tak wybitnych mężów stanu działa dość słabo. Warto odwołać się jednak do instynktu samozachowawczego, bo jeśli ktoś uważa, że gorzej już być nie może, to ciągle jest w błędzie. Może.