Wiadomo, że na szczeblu premierów nie ma międzynarodowych spotkań prywatnych. Tym bardziej, gdy są publiczne. Istnieje natomiast kilka zasad, które określają status i konsekwencje takich wydarzeń.
Najważniejsza – kto, z kim i gdzie. Fakt, że Viktor Orban, urzędujący premier, przyjechał do Polski, jest wielkim gestem wobec Jarosława Kaczyńskiego. Strona polska chciała to spotkanie ukryć, ale wygadali się Węgrzy. Według mnie miejsce spotkania było przypadkowe. Orban pewnie wylądował w Krakowie i do Niedzicy miał blisko.
Zwykle "szefom delegacji" towarzyszą ludzie, którzy uzgodnienia mają później przekuć w życie. Piszą notatki i przekazują wnioski do resortów. Jarosławowi Kaczyńskiemu nie towarzyszył nikt poza Brudzińskim, sekretarzem generalnym partii. To właśnie on dopilnuje, aby wiedza, jaką od Orbana przejął Kaczyński, weszła w życie.
W ten oto sposób, jawnie i uczciwie, Jarosław Kaczyński zademonstrował, że to on rządzi w Polsce. Na arenie międzynarodowej nastąpiła wasalizacja premiera i prezydenta. Można było przynajmniej dopuścić panią premier na kurtuazyjny "hand-shake" ze swoim kolegą, ale nie zrobiono nawet tego.
Orban występował w roli profesora, który przeszedł drogę bojową z Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Dzieląc się wiedzą z Kaczyńskim zyskał bezcennego sojusznika.
A gdzie jest Polska? Pewnie za chwilę będzie tam, gdzie dziś są Węgrzy. W przedpokoju Europy.