Czerwone logo OLT Express było dla wielu klientów linii lotniczych znakiem tego, że coś się zmienia na polskim niebie. Na warszawskim Okęciu trzy Airbusy i kilka innych samolotów były drugą flotą reprezentowaną na płycie. Do tego reklamy i rzecz w polskich realiach niemożliwa do wykonania – przeloty z punktu A do punktu B z pominięciem Warszawy. Dobrze żarło i… zdechło.
Wszyscy ci (a ja do nich należałem), którzy mieli nadzieję, że ktoś pogoni LOT, przegrali. Przez całe życie byłem dumny z niebieskiego żurawia na ogonie, ale upływający czas koryguje emocje. Dziś jestem świadkiem degrengolady. Przykład lądowania bez kół (nie wiadomo dlaczego) i marnego końca wraku (też nie wiadomo dlaczego) jest tylko fragmentem większej historii, której doświadczają pasażerowie na co dzień. Nie ma inwestora, firma oszczędza na wszystkim, a jej koniec odwlekają kroplówki ze strony państwa, czyli nas samych.