Rumuńskie referendum, które miało odwołać prawicowego prezydenta, nie powiodło się. Traian Basescu zostaje. Zabrakło 4% uprawnionych do głosowania, aby było ważne, bo sympatie uczestników były jednoznaczne – 86% z nich chciało odwołania głowy państwa. Rumuni mają dość Basescu. Co prawda jego nazwisko w Parlamencie Europejskim wywołuje dużo życzliwości i zainteresowania, ale to głównie przez jego córkę, byłą modelkę, dziś posłankę Europejskiej Partii Ludowej.
Sam Basescu wyczerpał swój limit polityczny i choć przetrwał na stanowisku, społeczeństwo ma przeciwko sobie. Referendum, choć nieudane, skonsolidowało lewicową koalicję rządową i ma ona wszelkie dane, aby wygrać jesienne wybory parlamentarne. W 2014 roku odbędą się z kolei wybory prezydenckie i wtedy na serio premier Victor Ponta będzie mógł pokazać, czy wkurzenie na urzędującego prezydenta potrafi zamienić w swój sukces. Nie tak dawno w historii Rumunii było podobnie. W 2004 roku socjalistyczny kandydat na prezydenta, Adrian Nastase, mając pewne zwycięstwo w II turze, jednym występem telewizyjnym, dwa dni przed wyborami, pogrzebał swoje szanse. 5 lat później historia się powtórzyła. Wszystkie sondaże przed II turą dawały zwycięstwo socjalistom, ale minimalnie lepszy okazał się znów Basescu…
Polska polityka w ogóle nie dostrzega Rumunii. A szkoda – są drugim co do wielkości "nowym" krajem w Unii Europejskiej. Prowadzą dość niezależną politykę i jako kraj na dorobku mogliby być naturalnym sojusznikiem Polski, chociażby w staraniach o dobry budżet. Ale dumna Polska nie jeździ do Bukaresztu. Tusk i Kaczyński solidarnie zapatrzeni są w Budapeszt, a ten jednak patrzy w stronę Wiednia. Szkoda…