Dla Francuzów, opinii publicznej i policji antydopingowej Lance Armstrong był wrogiem numer jeden. Na francuskiej ziemi w koronnym wyścigu Tour de France wiele razy zagrał wszystkim na nosie, siedem razy wygrał. Polowano na niego rzetelnie i przez tyle lat niczego mu nie udowodniono. Na kontrolach poległo kilkunastu mistrzów, a on był czysty (jak chętnie dziś się mówi - nie złapano go).

REKLAMA
Wczoraj Armstrong złożył broń, nie złapany na dopingu, tylko oskarżony zeznaniami byłych kolegów z drużyn. To, o czym marzyli Francuzi, stało się możliwe dzięki gorliwej amerykańskiej biurokracji. Zastanawiam się, kto dzisiaj się cieszy. Na pewno nie ja. Armstrong pozostaje dla mnie mocnym facetem, który wygrywał z przeciwnikami i złym losem. Tak pozostanie i żaden amerykański trybunał tego nie zmieni.