To nie polski zwyczaj i niewspółczesny. Kiedyś obcinano głowy posłańcom przynoszącym złe wiadomości. To właśnie przychodzi mi do głowy, gdy patrzę, co dzieje się wokół Pawła Mitera.
Znana z błyskotliwych akcji i bezkompromisowych zachowań ABW wzięła go na celownik. Roboty nie będą mieć za dużo, bo sam przyznał się do prowokacji wobec gdańskiego sędziego. Chodzi o coś innego. Otóż w ujawnionej historii są trzy podmioty – sędzia, który uległ pokusie i głos mu nie zadrżał, gdy wzywano go do premiera, wymieniony prowokator Miter oraz trzeci bohater, o którym najciszej – kancelaria premiera.
Gdyby sędzia był zdziwiony pierwszym telefonem z tej instytucji przynajmniej sprawdziłby, kto do niego dzwonił. Zachował się jednak tak, jakby wiele razy, zupełnie rutynowo, różni ludzie z kancelarii coś z nim załatwiali. Zareagował dopiero po trzech dniach, gdy do spotkania nie doszło. Dzisiaj ABW zamiast zainteresować się KTO WCZEŚNIEJ DZWONIŁ DO TEGO SĘDZIEGO W INNYCH SPRAWACH ściga posłańca.
Miter jest posłańcem przynoszącym rządowi złe wiadomości. W części, za którą odpowiada minister Gowin, zachowanie sędziego Milewskiego jest równie kompromitujące jak jego kolegów od Amber Gold. Jednak prawdziwa bomba wybuchłaby, gdyby okazało się, że Miter odsłonił wierzchołek góry lodowej. I o to dzisiaj idzie gra. Za wszelką cenę skompromitować Mitera. Udowodnić, że jest fałszerzem, "niedziennikarzem", nie ukończył studiów, a w ogóle to zgłosił się do ohydnej Gazety Polskiej Codziennie. Akcji tej po cichutku wtórują niektórzy dziennikarze, gdyż Miter skompromitował żurnalistów, którzy uważają się za dziennikarzy śledczych. Szkoda, bo akurat ta sprawa zasługuje na wsparcie animatora.
Co będzie dalej? Zobaczymy, bo za zrobienie w przysłowiowego konia telewizji publicznej i kancelarii prezydenta prokuratura umorzyła sprawę.