Tak można spuentować stan nastrojów wokół Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Szefowie agencji, w takim trybie jak zrezygnował Krzysztof Bondaryk, odchodzą w trzech sytuacjach: albo kierowana przez nich firma coś totalnie zawaliła, albo zostają wytypowani na kozłów ofiarnych, albo mają za dużo władzy.
Wszystko wskazuje na to, że po pięciu latach pan Bondaryk za bardzo się usamodzielnił na swoim stanowisku. Jedyne, co mógł zrobić premier, to się z nim rozstać. Przy braku woli współpracy ze strony szefa służb nie ma takiego mechanizmu, który może skutecznie kontrolować jego działania. Brzmi to pesymistycznie, bo w Polsce funkcjonują: sejmowa komisja ds. służb specjalnych i kolegium nadzorujące ich prace, któremu przewodzi premier. W końcu, choć tego nie widać, jest też minister koordynator. Tym razem, z nadania premiera, minister spraw wewnętrznych. Wszyscy oni okazali się bezsilni wobec polityki, którą prowadził Krzysztof Bondaryk.
Przegapienie momentu, w którym jeszcze można zwolnić szefa służby, owocuje tym, że to on później zwalnia swych przełożonych. Można by powiedzieć – kropka, nic dodać, nic ująć.
W polskich, obecnych realiach, pląsy, które wykonywane są wokół ABW, ośmieszają osoby odpowiedzialne za nadzór. Gdyby nie prokurator z Krakowa, który zaapelował, żeby nie mieszać się w sprawy Agencji, nic byśmy nie wiedzieli o tym, że szykuje się reforma na miarę zmian ustrojowych. Jeden dygnitarz mówi, że komisja "Cichocki – Siemoniak" przygotowała projekt, ale jest on wariantowy i tajny. Inny prominent Platformy diagnozuje, że ABW zmierzała w stronę FBI, a to nie pasowało ministrowi spraw wewnętrznych. Itd., itd.
Tymczasem szykuje się zmiana rewolucyjna, bo niemal każdy rząd zapowiadał odebranie uprawnień śledczych wywiadowi wewnętrznemu, lecz nikt tego nie dokonał. Niewtajemniczonym dodam, że ABW bez policyjnych uprawnień będzie jak pies tropiący zbója, ale w kagańcu.
Przyczynę aktualnej sytuacji widzę w fatalnej decyzji premiera, który oddał nadzór nad ABW ministrowi spraw wewnętrznych. Istnieje naturalna i potrzebna konkurencja między służbami śledczymi. Obawiam się, że Jacek Cichocki nie umiał równoważyć swych sympatii i ulokował je w policji, a dalej potoczyło się jak wszyscy wiedzą.
Jaki będzie koniec? Nie wiadomo, ale na dzisiaj mamy chaos.