Reklama.
Ostatni numer otrzymałem w samolocie Lufthansy. Ku mojemu zaskoczeniu był dostępny jeszcze wczoraj. Dziwny to moment – wziąć do ręki kawałek własnej historii w momencie, gdy coś się kończy. Pamiętam dobrze, że pierwsze zarobione pieniądze zainwestowałem w kupno rocznej prenumeraty australijskiej edycji. Kwota, jak na kieszeń polskiego stypendysty, była zawrotna, ale podarowałem sobie odrobinę luksusu. Potem wiele razy otwierałem "Newsweeka", aby czytać i oglądać.
Tygodnik osiągnął doskonałość w uproszczonym przekazywaniu skomplikowanych treści. Kluczową rolę grało zdjęcie i fotomontaże na okładce. Od 1933 roku tygodnik 8 razy zmieniał liternictwo tytułów. Jego cena wzrosła ponad 30-krotnie z początkowych 10 centów. Ukazało się 4150 numerów. Rekordzistą na okładkach jest były prezydent Richard Nixon, który pojawiał się tam 62 razy. Pobił w ten sposób Jezusa, który na stronie tytułowej gościł zaledwie 21-krotnie.
Statystyki można by mnożyć, ale coś się skończyło. "Newsweek" podjął ryzykowną decyzję. Kalkulacja finansowa wykazała, że nie opłaca się wydawać pieniędzy na papier i dystrybucję. Tytuł przeskoczył więc do epoki cyfrowej. Jak to ze skokami do wody i pływaniem bywa – można wysunąć się na czoło stawki albo nie dopłynąć do mety…