Polecam wszystkim lekturę książki Mariusza Urbanka "Brzechwa nie dla dzieci". Sam bohater, znany ostatnio bardziej z prawicowych protestów niż ze swojej twórczości, został pokazany jako doskonałe odbicie czasów, w których żył. Jan Brzechwa nie był człowiekiem pospolitym, choć jego życie (1898 – 1966) wydaje się być mocno banalne i… pospolite. Zupełnie odwrotnie niż zwykliśmy odbierać te skomplikowane czasy.
REKLAMA
Młodość spędził na Kresach Wschodnich, a studia prawnicze skończył jako spolszczony Żyd. Rewolucję bolszewicką rozumiał tak, że powstała Polska i zdecydował się do niej wrócić. W czasie "Cudu nad Wisłą" bronił Warszawy. Przed II wojną światową robił karierę i pieniądze pisząc teksty dla teatrów i kabaretów oraz pracując jako prawnik w ZAIKS-ie. Po śmierci Piłsudskiego napisał też kilka mocnych kawałków sławiących marszałka. II wojnę i Holocaust spędził gdzieś na marginesie wydarzeń – ani się nie ukrywał, ani nikt go nie poszukiwał i nie denuncjował.
Gdy rozpoczęła się PRL Brzechwa wrócił do zajęć. Pisał bajki, książki, powrócił do zawodu prawnika, należał do PZPR. Głośno kłócił się z tymi, którzy wybrali emigrację.
I jak to wszystko wytłumaczyć facetom z łysymi łbami, którzy przychodzą na nasze spotkania i wrzeszczą "Bóg – Honor – Ojczyzna"?
