Na Ukrainie wszystko zmierza do zwarcia. Obie strony szykują siły, rezultat można sobie wyobrazić. Skóra cierpnie. Żeby "poprawić" sobie humor, dziś trochę złych wieści z innego rejonu świata.
Doniesienia z Syrii pełne są dramatycznych obrazów zbrodni, głodu, tortur i gwałtów, których dokonuje, tym razem bez broni chemicznej, dyktator. W reakcji, podobnych zbrodni dopuszczają się rebelianci. Oczywiście na cywilach podejrzewanych o sprzyjanie Asadowi. Inny obraz to 2 miliony uciekinierów koczujących wokół Syrii. Mało kto jednak wie, że jest jeszcze jeden wymiar konfliktu.
W Syrii, po stronie rebeliantów, walczy ok. 1800 obywateli Unii Europejskiej. Kim są? Nie do końca wiadomo, ale brytyjski think-tank szacuje, że najwięcej jest awanturników, którzy kochają wojnę. Liczna jest też grupa zaciężnych żołnierzy, nierzadko specjalistów po wojnach w Iraku i Afganistanie. Pozostali są najgroźniejsi – to ideowi wyznawcy Allaha, którzy spełniają swą religijną misję. Największy kontyngent, ponad 300 osób, pochodzi z pokojowej Belgii.
Dlaczego akurat Syria? To proste – jest blisko, wystarczy polecieć za 50€ do Stambułu, a tam już działają biura rekrutujące ochotników. Podobno w Internecie można znaleźć liczne strony, na których najemnicy chwalą się swoimi wyczynami.
Powstaje pytanie – co dalej będzie z tymi ludźmi? Awanturnicy wrócą pewnie na przedmieścia Londynu, Paryża i innych miast europejskich i będą się chwalić swoimi wyczynami przed kumplami przy piwie. A co z ideowcami, którzy wrócą z wojny? Z punktu widzenia europejskiego prawa nie można im nic zarzucić. Ba! Uczestniczyli w misji przeciw dyktatorowi, którego ich rządy chciały obalić. Nie można ich śledzić, nie można ich oskarżać.
Jak, gdzie i kiedy wrócą do swych przekonań i walki? Na pewno mamy problem…