Niedaleko od Warszawy, bo w czeskiej Pradze, nowy, koalicyjny, lewicowy rząd ogłosił swoje proeuropejskie plany. Nie dość, że zapowiada całościowe przyjęcie Karty Praw Podstawowych, to chce jak najszybciej przystąpić do strefy euro! Minister spraw zagranicznych Zaoralek mówi wprost, że droga powrotu Czech do jądra Unii Europejskiej wiedzie przez euro. Przy tej okazji biznes czeski obliczył, że 10-letnie ociąganie z przyjęciem wspólnej waluty to dla czeskiej gospodarki strata 20 miliardów euro.
Trzeba było "zaledwie" zmiany rządu, aby w sąsiednim kraju uruchomić proeuropejską energię. I nie wynika to ani z naiwności, ani z ideowości. Czesi są praktyczni aż do bólu i widzą, ile stracili na polityce Vaclava Klausa i prawicy.
W tym samym czasie nasz nowy minister finansów, pan Szczurek, deklaruje się jako godny spadkobierca Rostowskiego. Oto jego wypowiedź sprzed kilku dni:
Polacy są dosyć sceptyczni wobec członkostwa w strefie euro, nie aż tak sceptyczni jak Duńczycy czy Brytyjczycy, ale (...) nie sądzę, aby obecny czas, w którym wewnętrzne problemy strefy euro ciągle jeszcze nie są w pełni rozwiązane, zaś Polska nie jest gotowa funkcjonować bezpiecznie w strefie wspólnej waluty, był właściwym na wstępowanie.
Czeskie deklaracje spowodowały, że euroentuzjaści dawno nie mieli tak dobrych humorów. Okazuje się bowiem, że można, jeśli się tylko chce.
Donald Tusk euro nie chce i pod jego rządami oraz ministrów z rekonstrukcji, będziemy brnąć w peryferia Europy.