Wspaniały spektakl podczas finału żeglarskich regat o Puchar Ameryki mógłbym porównać do najlepszych filmów akcji Stevena Spielberga. Emocje towarzyszące rywalizacji Amerykanów z Nowozelandczykami u wybrzeży San Francisco sięgały zenitu.
Całe szczęście jest już po wszystkim. Dłużej bym tego nie wytrzymał. Każdy wieczór regat miałem podporządkowany wyścigom transmitowanym w internecie na kanale YouTube. Osiemnaście dni zaciętej rywalizacji o srebrny dzbanek wart w 1951 roku 100 gwinei mamy już za sobą! Tym razem nie były to zwykłe regaty. Wspaniałe, nowoczesne katamarany z żaglami-skrzydłami latały nad wodą z prędkościami ponad 80 km/h po zatoce San Francisco.
Tydzień temu - był to półmetek regat - wszystko wskazywało na to, że to Emirates Team New Zealand wygrają ten pojedynek i zabiorą Puchar Ameryki na drugi koniec świata do pięknego Auckland. Ich jacht żeglował szybciej i punkt po punkcie z każdym rozegranym wyścigiem byli coraz bliżej wygranej. Potrzebowali dziewięciu zwycięstw. Zebrali osiem.
Następnego dnia Oracle Team USA dostał skrzydeł. Pod wpływem emocji i nerwów Nowozelandczycy zaczęli popełniać drobne błędy ale głównym odbiciem Amerykanów z dna była znaczna poprawa prędkości ich jachtu.
Nawet ja nie potrafię tego do końca wytłumaczyć. Mogę nie być bezstronny w swojej ocenie, ponieważ od początku kibicowałem 'Kiwis', ale wszystko wskazuje na to, że 8 dni temu, nocą, Amerykanie dokonali przeróbek w swoim jachcie, które znacznie go przyśpieszyły. Dzięki uzyskaniu ponadprzeciętnej stabilności w żegludze na hydropłatach Oracle Team USA wygrał wszystko kolejne wyścigi i zdobył ponownie Puchar Ameryki. Byliśmy świadkami być może najbardziej spektakularnego "come backu" w historii sportu.