Jeśli przeciwieństwa się przyciągają, to prędzej czy później musiałem trafić na to auto. Robiłem wszystko, żeby było to później, bo trudno znaleźć coś, co pociąga mnie w motoryzacji mniej niż hybrydowy SUV. - Dajmy mu szansę – pomyślałem. Tym bardziej, że ekologiczne Toyoty podobno pomagają ratować planetę, a zdjęcia smutnych niedźwiedzi polarnych na topniejącym lodowcu rozczulają mnie do łez. Ta „Ravka” w lakierze Pearl White sama zresztą wygląda jak sporej wielkości biały miś, czym już na wstępie wzbudza moją sympatię. W środku jest jeszcze milej, bo rozczarowany niedawno jakością wnętrza nowego Civica, spodziewałem się podobnego poziomu. A tutaj... prawie Lexus! Miękkie obicia, dobre tworzywa i fotele przepięknie obszyte czerwoną skórą (a przy tym przyjemnie twarde i nieźle wyprofilowane). Obiecujący początek. Może z tego związku coś jednak będzie?
Ruszam w kompletnej ciszy – oczywiście – tryb EV. Do elektrycznego silnika bardzo szybko dołącza jednak 2,5-litrowa benzyna. Wystarczy zdecydowane, ale wcale nie za mocne przyspieszenie, by obudzić konie mechaniczne. Jednocześnie silnik spalinowy równie chętnie wyłącza się, gdy zastrzyk mocy nie jest potrzebny. Oba napędzają przednie koła. Za 4x4 odpowiada drugi motor elektryczny.
To dziwne, ale jestem podekscytowany. Trybem elektrycznym jaram się na tyle, że robię wszystko by jak najczęściej jechać „na prądzie”. Moja prawa stopa rusza się jakby była zanurzona w smole, niespiesznie kręcę kierownicą (czucia w niej tyle co w komputerowym symulatorze). Nie wiadomo kiedy świat jakby zwolnił, a ja razem z nim. Włączam chilloutową muzykę i wolno płynę ulicami. Ten samochód robi ze mną coś dziwnego. Gram w filmie w slow motion, a wcale mi to nie przeszkadza... Czyżby czekała mnie z Toyotą nowa droga życia?
Na drodze, jak w życiu są jednak momenty, kiedy trzeba podkręcić tempo. Módlcie się, żeby w RAV4 Hybrid mieć ich jak najmniej. W teorii wszystko powinno grać. Łączna moc układu napędowego to 197 KM, więc nawet przy masie ponad 1600 kg powinno być OK. Przyspieszenie najpierw słychać, a dopiero później czuć. Kiedy wciskam mocno gaz, nastrój miłej przejażdżki Toyotą pryska. Ona zaczyna na mnie krzyczeć. Silnik wyje, obroty sięgają kosmosu, a bezstopniowa skrzynia CVT ani myśli cokolwiek z tym robić. Katalogowe 8,3 s do setki to nie dramat, ale styl w jakim ten samochód nabiera prędkości woła o pomstę do nieba. Wolałbym klęczeć na potłuczonym szkle, niż podróżować nim autostradą. Niech krwawią kolana, a nie uszy. Gdy się rozpędzi bardzo czuć jej wysoki środek ciężkości, a hamulce - przy tej masie - wydają się za słabe.
Ciężki charakter ma RAV4 Hybrid. Niby przyjazna i miła, ale wpada w furię jeśli coś jej się nie podoba. Ma być tak jak Ona chce. Zmień się albo zrobi się nieprzyjemnie. Szybka jazda po prostu nie leży w jej naturze. Potrafi, ale nie lubi. Robi sceny, żeby zniechęcić Cię do szaleństw. - Nie poganiaj mnie! – wrzeszczy, gdy tylko próbuję jechać dynamiczniej. A gdy się wkurzy, to swój stres zapija. Spalając grubo ponad 8,5 litra na 100 km raczej nie ocali Ziemi przed zagładą. To bezwstydnie dużo w aucie, które ma być ikoną ekologii. Mowa o jeździe normalnej, czyli ani specjalnie oszczędnej, ani ekstremalnie szybkiej – po prostu codziennej, w mieście i trasie. Z takim apetytem do Greenpeace raczej jej nie przyjmą. Wraca pytanie po co ta cała hybrydowa filozofia, skomplikowane układy, baterie i elektryczne silniki? Łatwo znaleźć oszczędniejsze auto z klasycznym napędem. W mieście ta hybryda ma sens (tryb EV działa do 50 km/h), ale wielki benzynowy silnik i bezstopniowa skrzynia piłująca go do czerwonej kreski niweczą cały trud.
To bardzo dobry SUV. Pojemny, starannie wykonany, praktyczny i wygodny (płaska podłoga między rzędami jest super). Związek z hybrydową Toyotą RAV4 nie jest jednak łatwy. Potrafi być kochana, ale ma oczekiwania i nie zna słowa kompromis. Jeśli dopasujesz się do jej tempa, będzie Wam jak w niebie. To próba charakterów. Albo się zmienisz, albo będzie Cię męczyć... do samego rozwodu.