Gdy byłem dzieckiem, dużą część gwiazdkowej magii wyczarowywały prezenty. W dorosłym życiu zmieniło się tylko to, że mogę i lubię je także wręczać, więc radość jest podwójna. Z latami pojąłem też, że prezent, nawet tak odświętny jak gwiazdkowy, wcale nie musi być spektakularny.
Najlepszy świąteczny prezent dostałem wiele lat temu od babci. Babcia była prawosławna i święta obchodziła w styczniu, ale zawsze wpadałem do niej w wigilijny wieczór, żeby nie czuła się samotna, bo nie wierzyłem, że świąteczny nastrój jej się nie udziela. Rzecz jasna, przynosiłem prezent, a i babcia zawsze miała dla mnie jakiś drobiazg. Któregoś roku wręczyła mi go wyraźnie skrępowana. Zawstydzona zaczęła bąkać, że ma tylko takie byle co, że nie zdążyła pomyśleć o czymś lepszym. Kiedy odwinąłem papier, okazało się, że dostałem... grzebień. Ku zdumieniu babci, ucieszyłem się jak rzadko! Trzeba trafu, że tego dnia swój grzebień zgubiłem. Musiał wypaść z kieszeni, kiedy pędziłem z pracy, żeby zdążyć na wigilię. Nie wiem jak teraz, bo od lat jestem łysy, ale kiedyś grzebień nosiło się przy sobie, najczęściej w tylnej kieszeni spodni. No i mój stamtąd właśnie wypadł. Wisiała więc nade mną perspektywa kilku dni bez czesania, bo święta, wszystko zamknięte, a 20 lat temu nie było całodobowych hipermarketów. No i dostaję grzebień, najbardziej pożyteczny prezent, jaki mogłem sobie wtedy wymarzyć! Czy ktoś jeszcze wątpi w wigilijne czary?
To, co przede wszystkim czyniło ten prezent wyjątkowym, była świadomość, od kogo i w jakich okolicznościach go dostałem. Moja babcia była wtedy starą, schorowaną kobietą. Chodziła kiepsko i praktycznie nie ruszała się dalej niż do najbliższego sklepu, a i to rzadko, bo raczej to ja jej robiłem zakupy. I kiedy pomyślę sobie, że ta ledwo chodząca kobieta, w grudniową ślizgawicę pofatygowała się do jakiejś drogerii, ryzykując poślizgnięcie i upadek, że stała w sklepie i zastanawiała się, czy ten grzebień ma być duży czy mały, z rączką czy bez, matowy czy przeźroczysty, to śmiem twierdzić, że w ten prezent, oprócz zwykłego grzebienia zapakowała tyle miłości, ile może dać tylko babcia. Za każdym razem, kiedy przypomnę sobie to zakłopotanie, z jakim go wręczała, robi mi się przykro i ciągle mam nadzieję, że mojej radości nie wzięła wtedy za zbyt teatralnie okazywaną uprzejmość. Dodam jeszcze tylko, że był to ostatni grzebień w moim życiu, bo niedługo potem przestał być potrzebny, ale trzymam go nadal w szufladzie, jako cenną pamiątkę.
O wartości prezentów świadczą intencje, wysiłek włożony w przygotowanie oraz radość, jaką sprawiły obdarowanym. Jak widać, czasami wystarczy zwykły, kieszonkowy grzebień. Życzę wszystkim takich grzebieni. Życzę magicznych świąt!