Przekraczam most i jestem w innym mieście. Zanurzam się z ciemność parku nad brzegiem i czuję się jak Łucja wchodząca przez szafę do Narni. Z daleka słychać nawoływania i śmiechy, nad brzegiem płoną ogniska, wiatr niesie zapach grilla mieszający się z wonią rzeki. Jest ciemno, piasek i gałęzie utrudniają marsz.
Powietrze stoi, plac zalany jest światłem. Ludzkie sylwetki wetknięte w leżaki, poskręcane i kolorowe. Nieobecne, jakby bez oczu. W Charlotte widok aparatu nie dziwi, oczy bywalców uciekają po chwili, wracają do laptopów i tabletów. W Karmie podobnie. Cisza, czasem klik, klik, brzdęk sztućców.
Mosty - wielkie zszywki łączące dwa nieprzystające kawałki, dwa miasta. Zupełnie nie wiem, co mam zrobić z tym kontrastem, z lewo i prawobrzeżnością, z tymi dwoma światami.