Nie miałem tak jeszcze nigdy wcześniej. Zazwyczaj już przed turniejem wiem, komu, w którym meczu, będę kibicował. W najgorszym razie decyzja rodzi się sama przed meczem. I tu też niby się urodziła. Chorwacja. Tyle, że najpierw urzekli mnie kibice jednych, potem kibice drugich, potem piłkarze jednych, a potem znowu kibice drugich. Doszło do tego, że jak wariat chciałem, by każdy atak sunący na obojętne którą bramkę, kończył się golem. A skandowanie? Raz otaczali mnie ludzie w szachownicach, raz w koniczynach, więc tworzyłem hybrydę: „Come on Hrvatska!“. Nie to, żeby komukolwiek dogodzić. Takim miał po prostu mętlik pod czaszką.

REKLAMA
„Kibicuję Chorwacji“, myślałem, jadąc równiutką jak świeżo heblowany stół, autostradą na Poznań. Widzę w lusterku szybko zbliżający się czarny punkcik, ale po coś jednak jestem na tym lewym pasie i presji nie ulegam. Rzucam okiem w tył i... widzę, że jakiś długowłosy, zarośnięty Milodrag puścił kierownicę i zamaszyście bije brawo. Jestem pewny, że w samochodzie leci mu muzyka Bregovicia. Nikt tak pięknie nie potrafi wk... na drodze jak ty, człowieku z Bałkanów. Widać, jak mimo wszystko niewiele różnią się Serbowie od Chorwatów. Ci pierwsi też potrafią zirytować, trąbiąc na wszystko, co się rusza.
Poznań, okolice strefy kibica i rynku. Przecisnąć się nie idzie. Wszędzie Irlandczycy z Chorwatami. Wszędzie. Irlandczyków więcej. Wiadomo, co mi roście, patrząc na te czasy. Dokonała się ta integracja europejska, no dokonała się! Irlandzka część ulicy śpiewa, chorwacka klaszcze do rytmu. Wyspiarze kończą, Chorwaci zaczynają. „Macie same smutne piosenki, zaśpiewajcie coś wesołego!“ - zarzucają Irlandczycy. „A wy macie trenera Włocha. Jak można mieć trenera Włocha?“ - Dragan ripostuje. „Trapattoni nie jest Włochem. On jest Irlandczykiem. Kochamy go. My nie mówimy po irlandzku, a on mówi!“.
„Są dwa typy ludzi. Irlandczycy i ci, którzy chcą być Irlandczykami“ - powiedział w barze ktoś. Widziałem tę rozśpiewaną, uśmiechniętą bandę, dziadków, babcie, łysych, owłosionych, wszystkich i czułem do nich sympatię. Wielu Chorwatów chodziło w strojach w szachownice, ale z włosami wymalowanymi w barwy... irlandzkie. I na odwrót. To naprawdę było najpiękniejsze święto Europy. Ale co z tego i tak usłyszałem w mediach o „chorwackich kibolach, którzy demolowali Poznań“. Może i ktoś demolował. Ale to „Z nogą w głowie“ musi istnieć, żeby podkreśliło, jak cudownie bawiło się całe miasto.
Wchodząc na stadion, chciałem być Irlandczykiem. Co za naród! Chodzili po mieście i śpiewali 10-letnią już piosenkę, na melodię „Żółtej łodzi podwodnej“. „We all dream of the team of Gary Breens (...), number four is Gary Breen, and number five is Gary Breen“. Wzruszające, że tak topornego, ale walecznego i oddanemu Irlandii na boisku, honorują jak największego bohatera. Odśpiewali też najpiękniejszą piosenkę kibiców na Euro 2012...
Kiedy już byłem prawie Irlandczykiem, kiedy zdzierałem już gardło, krzycząc „You’ll never beat the Irish“ czy „Stand up for the boys in green“, Chorwaci strzelili gola i grali naprawdę pięknie. Rozczuliło to ich armię kibiców. Wystrzelili ramiona w górę, odpalili race i zaczęli z takim patetycznym, ale jak szczerze brzmiącym zacięciem śpiewać: (notowane ze słuchu, więc zamilczcie filologowie chorwaccy) „Zradiła mnie hrvatska mati, zradiła hrvatska zemja“. Darli się i niemal płakali. No, też nie sposób ich nie wielbić.
Dwa inne style kibicowania, dwa narody inne, a jakby podobne. Patrzyłem na te przekrzykujące się zielone i kraciaste twarze i nie mogłem uwierzyć, jak realistycznie oni wszyscy są oddani w filmach. Każdy Chorwat, którego w Poznaniu widziałem, mógłby grać u Emira Kosturicy. „Szybciej i głośniej!“ - rzucić do orkiestry i iść w bójkę. Pić, gwałcić, bronić kuma, a potem płakać i śpiewać patriotyczne piosenki. Idealnie wyjęci z „Undergroundu“.
A te irlandzkie twarze... Wszystkie jak z filmu „Trainspotting“ (co z tego, że tam było o Szkotach). Nawalić się, iść z kumplami w miasto, wyrwać małolatę, a już będąc z nią w łóżku mówić: „Ostatni raz czułem się tak w 2002 roku, gdy Gary Breen strzelał bramkę Arabii Saudyjskiej“.
O obu drużynach wszystko mówi to, co działo się w końcówce. Najpierw chorwacki kibic wbegł na murawę, by przybić sobie piątkę ze Slavenem Biliciem. Ochrona go goniła, a trener Chorwatów wyszedł doń, odsunął porządkowych, przywitał się z fanem na misia i odszedł. Bilić też ma i twarz i naturę tych Draganów, Goranów i Milodragów. Kilka minut później Irlandczycy, już po gwizdku, z taką pasją odśpiewali swoją pieśń bojową, jakby właśnie wygrali, a nie zostali wgnieceni w ziemię. Oni na następny mecz przyjdą, wrzasną „You’ll never beat the Irish“ i będą w to naprawdę wierzyć. Chorwaci, Irlandczycy, chcę was widzieć w finale, najlepsi kibice Euro 2012.