Zawsze idzie tak, że ktoś faktycznie biegnie w czerwonych spodenkach, albo strzela w czerwonej koszulce, albo płynie w czerwonym czepku. A potem nikt już nie wie nic. Czepek jest czerwony, jak usta dziewczyny. Nie takiej zwykłej dziewczyny, ale markizy. Markizy spod Dunkierki. Dunkierka nie może być taka normalna, ale powiedzmy, hmmm, XIX-wieczna i to upstrzona podbrzuszami nadlatujących ptaków. Usta nie tylko są, ale jeszcze całują. Całują chłopaka, który twarz ma bladą, jak blada jest twarz Polaka na trybunach. Serce bije jej przy tym, jak młot w zakładzie kowala, który w pocie czoła wykuwa podkowę dla konia, który będzie potem wiózł tego chłopaka, który całuje tę markizę czerwonoustą z XIX-wiecznej Dunkierki, gdy będą razem uciekać w stronę Langwedocji. A wynik? Kto startuje? Co z naszym? Nie wiadomo.

REKLAMA
Tomasz Zimoch. Komentator, który zna się na sporcie i sport na pewno kocha. Słychać to po bramkach, słychać, kiedy odnosimy sukces. O, wtedy nie ma lepszego od niego. Słychać wszystkie, emocje, proste, takie, jakimi je wszyscy odczuwamy. Tragedia zaczyna się, kiedy nic się na boisku/pływalni/torze/bieżni/skoczni nie dzieje. Wtedy poetyckość wywodu jest nie do zniesienia. Przerost formy nad treścią wywołuje wymioty. Ja chcę wiedzieć, kto, co, gdzie, aktualnie robi i jak jemu, tudzież jego rywalom aktualnie idzie, bo np. jadę samochodem i nie mogę tego oglądać w telewizji. A dostaję publiczne, egzaltowane, zachwycanie się swoją poetyckością.
Uważałem zawsze tego komentatora za nieszkodliwego dziwaka. Ja słuchać go nie lubię, toteż go nie słucham, ktoś lubi, to słucha. Proste. Ale olimpijska kampania marki „Tyskie“ mnie przeraziła. „Poleć Zimochem?“. Ludzie nagrywają swoją poetyckość i gdzieś tam wysyłają. Dostają jasny przekaz: to jest ideał komentatora sportowego. Poetyckość przykrywa wszystko. Nie musisz podać informacji, nie musisz oddać emocji. Musisz tylko wymyślić jak najładniej zagmatwane porównanie, totalnie oczywiście oderwane od rzeczywistości.
Najpierw się naród nauczy czytać na Sienkiewiczu, potem, jak podrośnie, to doprawi Żeromskim, przyklęknie przed literackim ołtarzem i pod ramię z Herbertem przejdzie inicjację z poezją. Z nabożnym szacunkiem obejrzy w kinie Zanussiego. A potem wiadomo, poleci Zimochem. I jeszcze używając patosu, ociekającego patosem i podszytego patosem, będzie myślał, że to takim językiem powinien się posługiwać człowiek, uchodzący za kulturalnego.
Każdy, dosłownie każdy kolega pana Zimocha z redakcji sportowej, jest bardziej znośny od niego. A to dlatego, że nie stawia siebie na pierwszym miejscu relacji. Nie przekazuje tego, co się dzieje w tandetny sposób. Zacznijmy od tego, że w ogóle przekazuje to, co się dzieje. A ludzie tu lecieć Zimochem będą. Lećcie Janiszem, Olszańskim, Gorazdowskim, Gąsiorowskim. Jak już nie nimi, to lećcie sobą. Zimoch w liczbie pojedynczej jest nieszkodliwym dziwakiem. Zimoch w liczbie mnogiej? Od takiego świata niech mnie Światopełk strzeże.