Też od wczoraj nuciłem tylko „Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu”. Ale spłynęła na mnie dziś myśl, która sprawiła, że doceniłem to, co się stało wczoraj na narodowym. Niech się tam dzieje, co chce. Niech zarośnie jak jego poprzednik w tym miejscu. Owszem, szkoda by było, nie mówię, że nie. Lecz pomyślcie, jak dobrze, że 16 października, a nie 8 czerwca.
Ten stadion, a raczej ludzie wokół niego pracujący, nawalają przecież tak często. Miał być mecz z Niemcami, miał być Superpuchar, miał być mecz z Anglią... Zawsze coś, zawsze k... coś. Jak mawia klasyk. Przecież ja przez pięć lat od przyznania nam organizacji Euro, jak tylko pomyślałem o meczu otwarcia u nas w Warszawie, to wyobrażałem sobie coś takiego jak wczoraj. Cały świat patrzy, wszyscy przyjeżdżają, największe wydarzenie w nowożytnej historii kraju, a pan Zdzisiek (zbieżność imion przypadkowa) akurat wczoraj zapił i zapomniał nacisnąć czerwonego guziczka. Dach nie zamknięty, boisko zalane, kanał. Dosłownie. To by była kompromitacja stulecia. I tuż przed Euro byłem taką wizją strasznie przerażony.
Wszystko udało się na tip-top (dopiero teraz, kiedy zostaliśmy z tym sami, widać jaka była rola UEFA). I to jest najważniejsze. Smutne, ale na tym stadionie prawdopodobnie nigdy nie wydarzy się nic ważniejszego niż Euro 2012 i w tym kluczowym momencie obiekt działał dokładnie tak, jak powinien. To, że wczoraj się zdarzył absurd, nie jest dla nas niczym nowym. Niczym. Naród chowany na Barei i Piwowskim najpierw się załamie, potem powie „Polska...”, zanuci nieoficjalny krajowy hymn wykonywany przez „Kult”, a następnie zamówi piwo i będzie oglądał jak dwóch wariatów wbiega na murawę i urządza show. Cała Polska uśmiechnie się, powie „Ten kraj ma swój urok. Wiara w narodzie nie ginie”. Dziś też nic nowego. Wieszanie psów, przerzucanie odpowiedzialności, zaraz polecą głowy, PiS powie, że PO, PO, że PiS, w międzyczasie Anglicy złoją nas na boisku (mimo że w studiu TVP będą podkreślać symbolikę dat – równo 39 lat po Wembley). Czy to jest coś dla nas nowego? Coś obcego?
Czy to jest gigantyczna kompromitacja? No, taka nasza. Anglicy się śmieją z nas, ale dziadek się śmiał, a to samo miał. Tyle że wcześniej, na Wimbledonie. O, albo Anglicy niech nie narzekają, że nie było meczu, tylko niech się cieszą, że nie wracają w trumnach. Przecież jeszcze pół roku temu serio w taką możliwość wierzyli.
Poza Anglią, incydent został tylko odnotowany. Sprawa nie jest ogólnoświatowa, tylko nasza. Ja dziękuję deszczowi, że raczył nas nie skompromitować 8 czerwca. Wtedy też było o dachu głośno, że zamknięty, ale jak się okazało, nawet lepiej. Mamy dach przeciwsłoneczny. Też dobrze.