Po nie tak dawnych czasach francuskiego panowania w reprezentacyjnej piłce, o "Trójkolorowych" zrobiło się cicho. Wystarczyło jednak pokonać Niemców w towarzyskim meczu w Bremie, by nad Garonną odżyły mistrzowskie nadzieje. Jak dla mnie, płonne, bo na końcu i tak wygrają Niemcy, ale środowy sparing ma jednego niepodważalnego zwycięzcę. Francuską ekipę będzie napędzał na Euro 2012... "Rowerek".
REKLAMA
Kto ogląda futbol od mistrzostw, do mistrzostw, ten w czerwcu francuskiej reprezentacji nie pozna. Jest Olivier Giroud, jest Yann M'Vila, Adil Rami, Mathieu Debuchy, czy Morgan Amalfitano. To postaci nie anonimowe, ale w reprezentacji zielone, stanowiący nowe pokolenie. Dotychczas drużynę napędzali jednak w dalszym ciągu Franck Ribery z Samirem Nasrim. Trochę mało zawodników absolutnie nieszablonowych, jak na drużynę, która ma ambicje mistrzowskie. Chyba można - na razie ostrożnie - odtrąbić pojawienie się trzeciego - Mathieu Valbueny.
W dobie futbolu, w którym brzdące, gdy tylko wstaną z nocników, podpisują kontrakty z profesjonalnymi akademiami, które monitorują grubość nakładanej na chleb warstwy masła, już zanim przyszła gwiazda futbolu nauczy się podpisywać, zdarzył się zawodnik, który umknął wszelkim szperaczom. To znaczy nie umknął wszelkim, ale został przez system odtrącony jako... zbyt mały. Trzeba bowiem wiedzieć, że szkółka Girondins Bordeaux odtrącała 17-letniego wówczas Valbuenę jako zbyt małego, więc nie rokującego nadziei, w 2001 roku, czyli w czasach, zanim w Barcelonie nastąpił zalew kurdupli, którzy pokazali całemu światu, że da się być kieszonkowych rozmiarów i ośmieszać dwumetrowe szafy pełne mięśni.
W ogóle, do Barcelony Valbuenie zawsze było blisko. Jego ojciec jest Hiszpanem, a swoją latorośl częto zabierał za młodu do Katalonii na mecze Barcy. Do dziś Valbuena deklaruje sympatię dla tej drużyny i pewnie chętnie by w niej zagrał. Pewnie dobrze by do niej pasował ze swoimi 167 centymetrami wzrostu i 58 kilogramami wagi, szybkim przemieszczaniem się i nienaganną techniką. To jednak oczywiście nigdy się nie zdarzy, bo po co Barcelonie 28-letni Francuz, skoro może mieć swojego chłopaczka za darmo?
W każdym razie, jak się domyślacie, odstrzelony przez Bordeaux Valbuena wypłynął. I to wypłynął u jednego z największych rywali - w Marsylii. Jak do tego doszło? W czasie, gdy jego koledzy z akademii - jak Marouanne Chamakh - zaczynali już błyszczeć w Ligue1, on kopał w... V lidze i pracował jako sprzedawca w sklepie sportowym. Spisywał się jednak dobrze. Poszedł do III-ligowego Libourne i zaczął wzbudzać zainteresowanie silniejszych drużyn. W połowie sezonu odrzucił ofertę z Auxerre i... trzeba przyznać, że warto było czekać. Swą drużynę poprowadził do pierwszego od lat awansu do II ligi, strzelając dwa gole w decydujacym meczu, został wybrany najlepszym graczem rozgrywek i... parafował umowę z Marsylią. Swój pierwszy profesjonalny kontrakt podpisał dopiero w wieku 22 lat.
I u Erica Geretsa w Marsylii nie przepadł. Wskoczył do składu, dał zwycięstwo z Liverpoolem na Anfield Road w Lidze Mistrzów, zyskał ksywkę "le petit velo" - "rowerek", a jego gol przeciwko Saint-Etienne dał drużynie ze Stade Velodrom upragniony awans do Ligi Mistrzów. Jeśli jednak piłkarz przychodzi z amatorskich poziomów do najwyższych lig nie może być tylko pięknie. Kryzys w końcu zawsze się trafi.
Naszemu bohaterowi trafił się za czasów Didiera Deschampsa. Został odsunięty od składu, nie dolatywał do niego nawet zapach boiska, w końcu po spotkaniu z trenerem zdecydował się odejść. Ostatecznie nie odszedł, ale zamiast tracić czas na ławce, nie dał w końcu szkoleniowcowi wyboru. Wskoczył do składu i został w nim do końca sezonu. Sezonu, w którym Marsylia pierwszy raz od lat zdobyła mistrzostwo Francji. Zamiast jednak pojechać na zasłużony urlop, pojechał na mistrzostwa świata do RPA. Jego wezwanie przez Raymonda Domenecha zostało uznane za niespodziankę, bo wcześniej zapatrzony w gwiazdy (dosłownie i w przenośni) selekcjoner miniaturowego skrzydłowego pomijał. Zadebiutował w kadrze na... miesiąc przed turniejem, ugodził Kostarykę, a na mundialu zagrał z Meksykiem. Jakie to były mistrzostwa dla Francji, wszyscy wiemy. Dość powiedzieć, że Valbuena zastrajkował wraz z resztą kadry przeciwko odsunięciu Nicolasa Anelki przez co nie otrzymał powołania na pierwszy mecz pod wodzą nowego selekcjonera.
Dziś Laurent Blanc już z niego korzysta, choć przekonany co do wielkości "Rowerka" nie był. Valbuena ma jednak świetny sezon, mimo że do Marsylii teoretycznie nie pasuje. W Barcelonie czułby się jak wśród swoich, a we francuskim klubie za kolegów ma olbrzymich Murzynów z wyrzeźbionymi sylwetkami, którzy jak się rozpędzą tratują wszystkich przeciwników jak stare Nokie. Pomiędzy nimi biega natomiast malutki "Rowerek" i wnosi do tej drużyny niesamowitą fantazję. Zresztą było to widać, gdy w końcówce meczu w Dortmundzie w tegorocznej Lidze Mistrzów jego nieziemski strzał w okienko dał Marsylii awans do kolejnej fazy.
Tak jak Marsylia nie wygra Ligi Mistrzów, tak Francja nie wygra mistrzostw Europy. Ale można się cieszyć, że tak wysoko zaszedł piłkarz, który jeszcze niedawno był na amatorskich szczeblach. To, że na największe światowe boiska da się dostać inną drogą niż przez akademie typu Clairefontaine, przywraca wiarę we współczesny futbol.