Czasem naprawdę robi się przykro i ręce opadają. Człowiek pisze setki tekstów o piłce nożnej rocznie, stara się to robić dobrze, stara się rozwijać, czytać i umiejętnie dobierać słowa. A potem trafi się taki dzień, gdy ktoś inny przychodzi i tak lekko, od niechcenia, pozamiata.

REKLAMA
Na pocieszenie, nie tylko mnie to dotyczy. Najlepiej z dziennikarzy sportowych pisze oczywiście Rafał Stec. O kopaniu bardzo dobrze klepie też w klawiaturę Paweł Czado. I Michał Pol. I Michał Szadkowski. Zczuba też świetnie. I Stanowski z weszlo.com – choć zupełnie inaczej – to też bardzo dobrze. Lubię ich czytać. Znają się znakomicie na swojej robocie. Celowo nie wymieniam Zarzecznego, który jak wiadomo i tak twierdzi, że zawsze był najlepszy. Niech twierdzi.
Ale tak naprawdę, jak przychodzi co do czego, stwierdzam, że dziennikarze sportowi w Polsce nie potrafią pisać.
W czasie Euro 2012 w „Polityce” o futbolu pisali Jerzy Pilch i Wojciech Kuczok. Zrobili z nas jesień średniowiecza. Zwłaszcza ten drugi, rewelacja. Zresztą widziałem już jego świetny tekst po Wielkich Derbach Hańby 2012.
Dzisiaj wpadł mi w łapy tekst Janusza Rudnickiego, TEGO Janusza Rudnickiego, o piłce. Mój guru pod każdym względem, najwybitniejszy współczesny pisarz polski, w czerwcu napisał najlepszy tekst o piłce, jaki powstał w języku polskim. Nie wiem czy jest sens się dalej produkować. Gdybym kiedyś, za wiele lat, przypadkiem napisał podobnie dobry tekst, napiszcie mi to, żebym mógł zejść ze sceny u szczytu chwały.
Od dawna wiadomo, że najciekawiej o sporcie mówią nie-sportowcy. Ja dziś uświadomiłem sobie, że najlepiej o piłce piszą nie-dziennikarze sportowi. Zresztą nie przypadkiem z 20 najlepszych cytatów o futbolu, jakie wybrała swego czasu „Rzeczpospolita”, aż dziewięć pochodzi od pisarzy, a jeden od reżysera.
Wklejam fragment „Klausa”, najlepszego tekstu o piłce, jaki czytałem.
„Klaus? Wychodzę z założenia, że to przeczytasz. Że przyjedziesz do Polski, bo Mistrzostwa. Przyjedziesz więc i zobaczysz w "Wyborczej" swoje imię jako tytuł. I to cię zaciekawi, i przeczytasz pierwsze zdanie, to właśnie: " Klaus? Wychodzę z założenia, że to przeczytasz...". Z takiego właśnie założenia wychodzę, Klaus.
Chcę, żebyś wiedział, że pamiętam. I że wcześniej nie myślałem o tym, prawie nigdy, a teraz coraz częściej. Jesteśmy jak bumerang, wylatujemy z dzieciństwa (boiska), zataczamy koło i wpadamy do niego z powrotem.
***
Wiem, od lat mieszkasz gdzieś w Niemczech. W Kędzierzynie-Koźlu pojawiliście się nagle i nagle wyjechaliście. Pamiętasz blok, w którym mieszkaliście? Mieszkałem dwa bloki za wami, numer 6.
Graliśmy, przychodziłeś często. Za każdym razem wygrać z tobą było coraz trudniej. Aż przegrałem. Grałeś wtedy w skórzanych spodniach, na szelkach, takich jak z Bayern, i wtedy pierwszy raz wyzwałem cię od Szwabów. Powiedziałeś, że tak, że jesteście Niemcami i że jak was wypuszczą, to tam wyjedziecie, i wtedy szlag mnie trafił, wypchnąłem cię za boisko i powiedziałem, że tu jest Polska, że jesteś zdrajcą i żebyś nigdy tu nie przychodził, i lepiej dla ciebie, żebyś w ogóle nie wychodził z mieszkania. Wzruszyłeś ramionami i odszedłeś.
Byłem nieletnią ofiarą zimnej wojny, produktem telewizji i szkoły, które robiły wtedy wszystko, żeby wyhodować takich jak ja. Byłem czterema pancernymi naraz, i psem i czołgiem. Rozpętałem wojnę polsko-niemiecką na ulicy Gagarina. Zastosowałem winę pokoleniową, nic o niej wtedy jeszcze nie wiedząc. Historia dała mi pretekst, przyznasz, że nie byle jaki, i jak sędzia gwizdkiem usunęła cię z boiska. Wprowadziłem bojkot, mało, że ty sam nie mogłeś z nami grać, nikt nie mógł z tobą rozmawiać, inaczej stawał się tak samo zdrajcą i też podlegał bojkotowi.
Ostatni raz widziałem cię na boisku w niedzielę wcześnie rano, kiedy wszyscy jeszcze spali. Uczyłeś grać twojego młodszego brata. I któregoś dnia zniknąłeś. Wyjechaliście. „