Reklama.
Mierzi mnie taka Barcelona. Starzy stażem czytelnicy wiedzą, że to była moja pierwsza dziewczyna, ale wkrótce przejęło ją pół miasta i przestało mnie to bawić. W mojej Barcelonie grały wynalazki takie jak Christanval, Bonano, Rochemback. Moja Barcelona była holenderska. Nieodżałowani Patrick Kluivert, Michael Reiziger, Marc Overmars, Phillip Cocu i inni mieli tę zaletę, że tworzyli drużyny budzące sympatię, a tę wadę, że zwykle nie wygrywali. Ale co tam. Moja Barcelona ledwo wchodziła do Ligi Mistrzów. Wiedziała, że gra się w piłkę po to, by strzelać gole, a nie po to, by nabijać posiadanie piłki. W tej dzisiejszej drużynie – oprócz reliktu poprzedniej epoki Carlesa Puyola – nie ma dla mnie nikogo, z kim chciałoby się pogadać. Na oko raczej takie wkurzające gogusie, którym na podwórkowym boisku automatycznie chciałoby się podkładać nogę. Tyle, że akurat ciężko za ich nogami nadążyć.
Jest jednak dla Barcelony pewna nadzieja na powrócenie do ciekawszego wizerunku. Victor Valdes, najbardziej niedoceniany bramkarz świata, ogłosił, że nie przedłuży kontraktu. Katalońska prasa, nie wiedzieć czemu, określiła go „zdrajcą”. Bo chce zobaczyć jak się gra poza Camp Nou? Bo chce w ogóle zobaczyć, jak to jest łapać piłkę? W końcu ma 31 lat, a piłkę podczas meczów ogląda zwykle z odległości 70 metrów. Ja się facetowi nie dziwię. Żeby odszedł do Realu Madryt, żeby wygłosił laudację na cześć Espanyolu, rozumiałbym histeryczne reakcje. Ale po prostu odejście?
Ruszyła giełda nazwisk jego potencjalnych następców. Ja mam takiego, który się w ogóle nie pojawia. Oczywiście jest to kandydatura kompletnie nieracjonalna, nie mająca racji bytu i przez nikogo nie brana pod uwagę i... całkiem słusznie. Ale byłoby zabawnie gdyby bronił Jose Manuel Pinto.
Jedyny „normalny” w tej drużynie. Nie da się zmieścić w jednej szatni 100% ugrzecznionych chłopców. Trzeba im było kogoś pieprzniętego. Bramkarskiego wariata w starym dobrym stylu. Takiego, który przy karnym pokaże przeciwnikowi, gdzie ma strzelać (jak na boisku pod lasem). Który przerwie akcję rywala idącego sam na sam z nim, gwiżdżąc jak sędzia (jak było w meczu z Kopenhagą; akcja stulecia. Zamiast dwóch meczów kary powinien dostać nagrodę za polot). Który dostanie czerwoną kartkę w Gran Derbi, nawet siedząc na ławce. Który będzie tylko patrzył, wtedy, kiedy trzeba się rzucać i rzucał się, kiedy trzeba tylko patrzeć. Dryblował, gdy trzeba wybijać i wybijał, gdy trzeba zachować spokój.
W bramkach coraz częściej stoją ulizani panowie z grzebieniami w tylnych kieszeniach spodni, w stylu Fabiańskiego. Inni, jak Pawłowski, kiedyś Boruc, idą w drugą stronę. Muszą kozaczyć i prowokować. Ja strasznie cenię gości, którzy do tego profesjonalnego futbolu wnoszą dystans. Luz. Panowie, to tylko kopanie piłki. „Nie ma bunkrów, ale też jest zajebiście”. Jestem pewny, że ten Indianin z wyglądu, pochodzący z Kadyksu (ładna nazwa), po prostu dobrze się bawi w tej Barcelonie. Wychodzi na boisku i z psotą w oku myśli, jaki by tu numer wywinąć. Taki wybijokno. Jako dziecko na pewno sikał do wody święconej i moczył koleżankom warkoczyki w atramencie.
Ma 38 lat i powinien być wzorem dla młodszych, szalejących po nocnych klubach kolegów, ustatkowanym panem. Tymczasem młodsi koledzy nie balangują, a on wariuje. Nie padło to jeszcze, a trzeba zaznaczyć, że jest całkiem niezłym bramkarzem. W Celcie Vigo rozegrał ponad 100 meczów, a w 2005 roku zgarnął tam nawet Trofeo Zamora dla najlepszego bramkarza ligi hiszpańskiej. Ma świetny refleks i rewelacyjnie broni rzuty karne. Jest jednak z gatunku tych, którzy wybronią coś, czego nie mieli prawa wyciągnąć, by minutę później rozmyślać wciąż o tej akcji z uśmiechem na ustach i wkopać sobie piłkę do bramki.
Mniej ze względu na wiek, a bardziej właśnie przez tę nieobliczalność. Żaden trener wielkiego klubu świadomie nie postawi na bramkarza, któremu w 90. minucie finału Ligi Mistrzów może strzelić do głowy, że fajnie byłoby obronić strzał pod poprzeczkę piętami. A szkoda. Gdyby Jose Manuel Pinto został pierwszym bramkarzem, Barcelona zyskałaby trochę ludzkiego oblicza. Miałaby dziewięciu chłopców wzbudzających podziw, wariata w bramce, wywołującego uśmiech i Carlesa Puyola.