Jeszcze dwa tygodnie temu, gdy Barcelona odbijała się od Milanu jak po piwie, byłem zadowolony, zacierałem ręce. „Może nie będzie w ćwierćfinale ani Realu ani Barcelony”. Ale od tego czasu Barca przerżnęła dwa Gran Derbi, kaleczyła co się dało i zewsząd wieszczono jej koniec. Wiele się zmieniło. Znowu poczułem dawną nić sympatii. Tyle, że to szaleństwo pomeczowe znowu obrzydza mi Katalończyków.
Zdziwiło mnie, jak podskoczyłem po golu Messiego. I drugim. Aż wstałem gdy Villa trafiał na 3-0. I ulżyło po trafieniu Alby. To w gruncie rzeczy nie jest niefajna drużyna. Gdybym miał pomyśleć, kto mnie tam irytuje, wskazałbym ledwie Busquetsa i Pedro, czyli niewielu. A już Xavi to prawdziwy geniusz. Iniesta świetnie odbierał. Gdyby nie istniały media i psychofani Barcy, pewnie bym jej kibicował. Naprawdę, kiedy Barcelona znów była zhańbiona jak 10 lat temu, kiedy przypomniały mi się czasy, w których mocniejsza od niej była Celta Vigo, znów życzyłem jej dobrze. Poza tym, zakończenie epoki – a zgadzam się, że byłby to koniec pewnej epoki – zawsze postarza. Widziałem jak z gruzów wyłaniało się coś wielkiego (Barcelona Rijkaarda), potem coś jeszcze większego (Guardioli), coś perfekcyjnego (5-0 z Realem), potem pierwsze skazy (porażka z Interem), coraz więcej skaz (coraz regularniejsze przegrywanie z Realem, po coraz bardziej otwartej jego grze), chylenie się ku upadkowi. Barca oczywiście upadnie, ale nie chciałem, by stało się to już. A potem się obudziłem. I pomyślałem: cholera, mogła upaść.
Najpierw ta wszechobecna „Remontada”. Nie wiem, jaki wstawić tytuł, to wstawię hiszpański, niemal dla każdego ucha dobrze brzmi. Naprawdę, przeglądałem nagłówki i czułem się, jakbym jadł wątróbkę. Czyli – wybaczcie szczegółowość fizjologicznych opisów - nie wymiotowałem tylko dlatego, że mocno zacisnąłem zęby. Wszędzie tylko „remontada”. „Comeback” już niemodny.
A potem jeszcze to całe przejście do historii. Już mi się coś o uszy obiło w czasie oglądania meczu, ale pomyślałem, że to tylko komentatorzy Nsport coś znowu przekręcili. Tyle, że teraz czytam już w bardzo wielu miejscach. „Barcelona jako pierwsza w historii odrobiła wynik 0-2 z pierwszego meczu!!!”. No i co z tego? Przecież Deportivo La Coruna odrobiło wynik 1-4, wygrywając u siebie 4-0, notabene z tym samym, ale nie takim samym, bo dużo mocniejszym Milanem. Ale nie 2-0! Jak kiedyś Barcelona przegra pierwszy mecz 11-12, a w rewanżu wygra 2-0, odtrąbiony zostanie historyczny wyczyn, ani chybi. Naprawdę, Barca może zagrać po prostu dobry mecz. Rozsmarować rywala po ścianach Camp Nou, nie przechodząc do historii.
W miniony weekend „przeżywaliśmy” albo lepiej:„chciano żebyśmy przeżywali” pobicie rekordu Teodora Peterka z Ruchu Chorzów przez Leo Messiego. To jakaś kpina. Czytałem na weszlo.com i oczywiście widziałem, że ten kto pisał kipiał ironią. Ale gdy podchwyciły inne portale, był już autentyczny zachwyt. Na Boga, co jeszcze? Marcin Wodecki strzelił Podbeskidziu Bielsko-Biała trzy gole, a Messi żadnego. Jeśli kiedyś jakimś cudem Barcelona zagra z Podbeskidziem przeczytam nagłówek:
„Niesamowity Messi! Argentyńczyk przebił osiągnięcie polskiego skrzydłowego”.
Naprawdę?
Messi nigdy nie strzelił gola Polonii Bytom. A Dawid Jarka tak i to cztery w jednym meczu. Messi w klasyfikacji strzelców polskiej ekstraklasy przegrywa z Łukaszem Jamrozem z Korony Kielce. Messi nigdy nie strzelił gola z własnego pola karnego, a Paul Robinson tak. Messi nigdy nie był mistrzem Europy.
Po kiego grzyba każdy chce mi udowodnić, że Messi jest wielki i Barcelona też? Przecież wiem. Jak chcą przejść do historii... Wróć. Oni już przeszli. Jak chcą przejść do historii jeszcze bardziej, to niech wygrają Ligę Mistrzów 10 razy z rzędu. Bez bicia rekordów Teodora Peterka się obejdzie.
Doszło do tego, że nagłówki „Kolejny niesamowity wyczyn Messiego” omijam jak psie stolce na chodniku. Kliknąłbym dopiero wtedy, gdybym przeczytał „Messi nie pobił dziś żadnego rekordu. Barcelona zagrała dobrze, ale nie przeszła do historii”.