Jakiś czas temu środowisko dziennikarskie obiegła informacja, że krakowska dziennikarka Natalia Doległo napisała książkę o Robercie Lewandowskim w osiem dni. Zapanowało oburzenie, jaka to fuszerka, jaka kpina z czytelnika itd. Kilka dni później dostałem z wydawnictwa pytanie czy mogą mi przesłać tę książkę. Zgodnie z zasadą: jak dają, to bierz, zgodziłem się. Domyśliłem się, że nie robią tego z potrzeby dania mi książki, tylko oczekują, żebym coś o niej później napisał.
Ale jakoś tak głupio. Znam tę panią Natalię z widzenia, miała pewnie swoje finansowe powody, żeby się zgodzić napisać tę książkę, sama pewnie wie, co napisała. Nad takimi publikacjami – jak nad trumną – lepiej milczeć. Wydawnictwo się jednak upomniało. Zwykle staram się bardziej cedzić słowa, ale tu nie mogłem, powiedziałem, że to byłaby bardzo krytyczna opinia. Któż jednak, jak nie marketingowcy, ma wiedzieć, że nieważne jak mówią, byleby nie przekręcili nazwiska.
Skoro tak, to – uwaga – wygłaszam swoją opinię. Jest to jedna z najgorszych książek jakie czytałem. Oczywiście, czyta się szybciej niż „Ludzi bezdomnych”, połknąłem ją przy dwóch obiadach i... innych codziennych czynnościach. Nie wchodzi tak szybko dlatego, że jest tak lekko i sprawnie napisana, po prostu połowę zawartości zajmują zdjęcia i nieciekawe zestawienia statystyczne.
Jaka może jednak być książka, która rozpoczyna się od słów. „Początki kariery gwiazdora Borussii Dortmund nie były łatwe”? Osiem dni to haniebnie mało czasu na napisanie książki, ale wystarczająco dużo, żeby wpaść na to, że chronologia zabija każdą biografię. Każdą! Jak jeszcze drugi akapit zaczął się od sakramentalnych słów: „Urodził się 21 sierpnia...” to mi naleśnik po meksykańsku stanął kością w gardle.
Nigdy nie pisałem książki w osiem dni i na pewno nie zamierzam próbować, ale wydaje mi się, że i w tym czasie można było zrobić coś ciekawszego, przeprowadzić szereg ciekawych rozmów, coś wnieść. Książka pani Doległo jest zbiorem wszystkich medialnych wypowiedzi Lewandowskiego, ułożonych chronologicznie i sztampowo napisanych.
Oczywiście, pewnie grupą docelową były zachwycone Lewandowskim dzieci w przedziale 8-10 lat, ale i tak apeluję do rodziców: nie kupujcie dzieciom tej książki. Wygońcie je na spacer, dajcie im do poczytania „Przypadki Robinsona Cruzoe” czy puśćcie „Do przerwy 0-1”, ale lepiej nie psuć im stylu już na dzień dobry.