Wczorajszy felieton Agnieszki Kublik w Gazecie Wyborczej wywołał prawdziwą burzę i obudził nasze stare demony. „Siedzimy ze znajomymi w restauracji. Nagle kobieta z naprzeciwka ściąga córce majtasy i zmienia pampersa z niespodzianką” – strzela do nas z łamów „Wyborczej” czołowa publicystka Gazety. Jednak, gdybyśmy przypadkiem mieli jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do popełnionej zbrodni, to sięga po argument ostateczny: „Nasi amerykańscy znajomi są zszokowani, dla nich to po prostu brak kultury”.
No tak, skoro amerykańscy znajomi są zaszokowani pokazem niebywałego chamstwa matki, która zmieniła dziecku w miejscu publicznym pieluszkę, to właściwie żadna dyskusja nie ma już sensu, bo sprawa jest zamknięta. Roma locuta, causa finita!
Dziennikarze z zawodu. Podróżnicy z namiętności i ciekawości świata
Otóż nie. Jest o czym rozmawiać, choć niekoniecznie o tym, co tak bardzo bulwersuje Agnieszkę Kublik i jej zagranicznych znajomych.
Ale po kolei. Czytajmy dalej. Może – jako rasowa dziennikarka – spróbuje spojrzeć na ten problem (swój problem) z drugiej strony? Ależ oczywiście!
„W toalecie nie ma przewijaka, więc gdzie miała tego pampersa zmienić? Może przy pomocy ojca dałaby radę w toalecie? Nie przyszło jej to do głowy, zrobiła to tam, gdzie właśnie była, bez żadnego zażenowania. A co z dzieckiem? Zostało publicznie obnażone! Może powinna od razu wyjść i jechać do domu i tam pozbyć się pampersa z niespodzianką? A może, planując obiad w restauracji, powinna przewinąć małą tuż przed wyjściem z domu?” – dywaguje słynna dziennikarka.
A potem cytuje pamiętny felieton profesora Zbigniewa Mikołejki, który pasuje jak ulał do jej obecnego nastroju: „Dzieci to dla nich zwykle alibi. Pretekst, by nic nie robić. Aby nie pracować i nie rozwijać się. Ich winy są najzupełniej oczywiste. Te nigdy niedomknięte furtki. Dzieciaki puszczone samopas, gdziekolwiek, a najlepiej na mój trawnik. To ich durne puszenie się świeżym macierzyństwem, które uczyniło z nich – przynajmniej we własnym mniemaniu – królowe balu. Patrzę więc, jak to idą i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem ich potomstwo obrzuca się piachem albo wyrywa sobie nawzajem włosy. Dzieci najwyraźniej potrzebne im do tego, aby coś znaczyć. Być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszenia społecznych reguł. Nie chodzi o młode matki. Te są najzupełniej w porządku. Chodzi o wózkowe – wojowniczy, dziki i ekspansywny segment polskiego macierzyństwa. Macierzyństwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. Pieszczącego w sobie poczucie wybraństwa i bezczelnie niegodzącego się na żadne ograniczenia”.
Agnieszka Kublik kończy swój felieton jeszcze bardziej efektownie:
„Nie jestem aż tak rozzłoszczona na te matki jak profesor, ale gdy siedziałam w restauracji i zostałam zmuszona (tak, tak właśnie się poczułam) do oglądania pampersa z niespodzianką, przypomniał mi się jego felieton. Miał rację, gdy pisał, że „jeśli powie się cokolwiek krytycznego o kobietach i macierzyństwie, to nagle zaciskają się pięści, a jedwabne usteczka wypuszczają takie słowa, że niejeden facet spod budki z piwem by uciekł”.
Nie znam osobiście Agnieszki Kublik i nie chciałbym jej oceniać po tym dość pretensjonalnym tekście. Podejrzewam, że nie ma dzieci, bo inaczej nie ośmieszałaby się radami takimi jak przewijanie dziecka „awansem” przed wyjściem do restauracji. Brak przewijaka w lokalu traktuje z pobłażliwością i wyrozumiałością. Zapewne bardziej by ją oburzył brak w karcie win jej ulubionego chablis.
Martwią mnie inne rzeczy.
Konrad Kruczkowski z „Halo ziemia” od razu zwrócił uwagę na tytuł i ogólną wymowę felietonu. „Pampers z niespodzianką. To nie jest felieton przeciwko matkom”.
Ależ jest!
Według relacji dziennikarki przypatrywała się ze zgrozą czteroosobowej rodzinie (dwoje dorosłych i dwoje dzieci). Ale zwyrodniała jest w jej tekście jedynie matka. Cytowanie wybitnie głupiego, mizoginicznego tekstu Mikołejki o „wózkowych” jest najlepszym dowodem intencji Agnieszki Kublik.
Nie. Znacznie lepszym pomysłem jest zmienianie dziecku pieluszki na przewijaku w toalecie.
A jak nie ma przewijaka?
Zdarzało to nam się nie raz. Choć muszę przyznać, że za każdym razem był to dla mnie solidny stres. Przecież dziecka nie zostawię w takim stanie, udając, że nic się nie stało. Mam wyjść z restauracji i przewinąć go na środku ulicy? Wejść do toalety, położyć na brudnej podłodze i przewijać? Czy Agnieszka Kublik zafundowałaby coś takiego swojemu dziecku?
Co więc robić? Ja w takim przypadku przewijam Chrucza w restauracji. Staram się to zrobić szybko i dyskretnie, ale nie mam wyrzutów sumienia, jeśli ktoś to zauważy. Przy pewnej wprawie cała operacja nie trwa dłużej niż 30 sekund.
Dbałość o komfort psychiczny Agnieszki Kublik i jej amerykańskich przyjaciół jest dla mnie ważny, ale – sorry – nie jest priorytetem. Mając do wyboru narażenie się na krytykę dziennikarki Gazety Wyborczej i zdrowie mojego dziecka, nie będę się długo zastanawiał.
I niech mnie nazwie chamem.
To wtedy moje jedwabne usteczka wypuszczą takie słowa, że profesor Mikołejko ucieknie spod budki z piwem.
Sergiusz Pinkwart
Więcej rodzicielskich tekstów autora znajdziesz w serwisie:dzieckowdrodze.com