
Wybraliśmy się do Izraela, żeby odpocząć od polskiej zimy. Szukaliśmy odrobiny egzotyki i idyllicznych, biblijnych krajobrazów. A znaleźliśmy...
REKLAMA
SERGIUSZ: Właśnie ogłoszono wyniki wyborów w Izraelu. Wiesz kto wygrał?
MAGDALENA: Nie. Ale dopóki polityka nie będzie miała bezpośredniego wpływu na turystykę i realne bezpieczeństwo podróżujących po kraju, to nie jest to przedmiotem moich szczególnych zainteresowań. A kto wygrał?
SERGIUSZ: No właśnie chyba rzeczywiście nieistotne. Ale dlatego, że wygrała rządząca koalicja i raczej nie będzie żadnych większych politycznych zawirowań. W tych rejonach to akurat ważne, kto wygrywa wybory. Choć najważniejsze, dla turystów jest to, że wybory się odbyły i w najbliższym czasie nie trzeba będzie mobilizować opinii publicznej i podgrzewać konfliktów. Więc można spokojnie wybrać się na zimowe wakacje nad Jezioro Tyberiadzkie. Zresztą to był Twój pomysł...
MAGDALENA: Bo Izrael to moim zdaniem jeden z najciekawszych krajów na świecie. Nie tylko krajobrazowo, choć pod tym względem, zróżnicowanie na tak małej powierzchni jaką zajmuje kraj, jest bardzo duże. Jest to miejsce niezwykłe także pod względem kulturowym, ale przede wszystkim – co szczególnie istotne dla katolików – ziemia, na której można odnaleźć niemal namacalne ślady Jezusa i jego uczniów. Przeżywać tę najważniejszą dla chrześcijan historię szczególnie mocno. Stąpać po śladach Chrystusa i jego apostołów. Dotknąć legendy. Jeżeli jest możliwość wyjechania do Izraela – nigdy nie odmawiam – choć przejechałam kraj wzdłuż i wszerz kilka razy. Za każdym razem znajduję w nim coś nowego.
SERGIUSZ: Zawsze czułaś się bezpiecznie?
MAGDALENA: Zawsze. Nawet gdy w modnej dyskotece przy plaży w Tel Avivie w kolejce imprezowiczów czekających na wejście do klubu wysadził się palestyński zamachowiec. Ładunek miał wypełniony ostrymi przedmiotami. Zabił kilkanaście i ciężko ranił ponad sto osób. Bawiłam się w tym klubie poprzedniej nocy... Mieszkałam wtedy w Tel Avivie u znajomych Żydów i zdziwiło mnie to, jak spokojnie to przyjęli. Nie to, co przyjaciele w kraju, którzy dowiedzieli się o tym z serwisów informacyjnych. Z perspektywy Polski sytuacja w Izraelu zawsze wygląda groźniej niż jest w rzeczywistości. OK, rząd zwołał nadzwyczajne posiedzenie, ale wydarzenie było tak naprawdę lokalne. Wszędzie życie toczyło się normalnie. Kiedy jechałam do Izraela po raz pierwszy, a był to bardzo niebezpieczny okres, mój tata, który pilotował dziesiątki wycieczek do tego kraju powiedział mi tylko, żebym trzymała sią z daleka od bazarów i dużych skupisk w godzinach szczytu. A jeżeli nie będę się pchała w tłum miejscowych, nic nie powinno się wydarzyć. I właśnie tak jest. Tam normalnie żyje, uczy się i pracuje kilka milionów ludzi. Dlatego dziwi mnie, że kiedy tylko w telewizji pojawią się jakieś niepokojące wiadomości, turyści wpadają w popłoch i w panice odwołują urlopy w Izraelu.
SERGIUSZ: A z moich doświadczeń wynika, że Izrael jest jednym z tych państw, w których trzeba mieć oczy dookoła głowy i zachować maksymalną czujność. Nigdzie indziej nie ma tylu potencjalnych niebezpieczeństw i ze zgrozą obserwowałem polską wycieczkę, która poruszała się po Jerozolimie, jak słoń w składzie porcelany. W sumie najmniejszy problem mieli ci, którzy nie mówili w żadnym obcym języku. Ci, którzy liznęli nieco angielskiego, ale nie rozróżniali Żydów od Palestyńczyków i Greków, stanowili realne zagrożenie dla całej grupy. Ich komentarze, głupie żarty z religii i notoryczne gafy były utrapieniem dla przewodnika. A przecież, zwłaszcza w Jerozolimie, ma ogromne znaczenie, czy sprzedawca w sklepiku powita nas: „Shalom!”, czy „Salaam!”. Ale nawet idąc spokojnie ulicą, niespodziewanie możemy się znaleźć w samym środku zamieszek. Pamiętasz co nam się przydarzyło tuż przy bramie wiodącej do Starego Miasta w Jerozolimie?
MAGDALENA: Akurat w starej Jerozolimie nie ma znaczenia jak się przywitasz, tylko ile masz dolarów. Palestyńscy i żydowscy handlarze zgodnie sprzedają symbole wiary chrześcijańskiej katolikom i ortodoksom. W zarabianiu na turystyce i turystach panuje pełna zgodność. A wtedy, przy Lwiej Bramie trafiliśmy na pogrzeb palestyńskiego chłopaka zabitego w zamieszkach ulicznych, który to pogrzeb przerodził się w manifestację polityczną. Zebrani i niosący trumnę wznosili gniewne okrzyki, prowokowali żołnierzy izraelskich. Mimo buzującej w tłumie złości nikt nie był wobec nas agresywny, a wokół zebranych Palestyńczyków, uprzedzając ewentualne wydarzenia, zebrało się sporo wojska. Ale nasza izraelska przyjaciółka aż zbladła, jak wyciągnąłeś aparat i zacząłeś robić zdjęcia. Solidnie cię za to opieprzyła. Zachowałeś się głupio. Mogłeś wtedy oberwać.
SERGIUSZ: Zapomniałem, że nie mam na sobie odblaskowej kamizelki z napisem PRESS. Zadziałał instynkt, a nie rozum. Wcześniej jeździłem trochę po Zachodnim Brzegu. Autonomia Palestyńska (choć pewno teraz powinienem powiedzieć po prostu „Palestyna”) robi znacznie bardziej przygnębiające wrażenie. Sam przejazd przez bramę w murze, jest mocnym przeżyciem. Natychmiast czuje się klaustrofobię. Widać ogromną frustrację ludzi. Z jednej strony świeżo wybudowane osiedla żydowskie, chronione przez uzbrojonych po zęby żołnierzy, a z drugiej bezsilny tłum.
MAGDALENA: Przesadzasz. Pamiętam Betlejem sprzed muru, kiedy wjeżdżało się tam swobodnie autem na izraelskich numerach i wiem jak wygląda teraz, z zasiekami, posterunkami i żołnierzami robiącymi odprawę graniczną. I rozmawiając z ludźmi nie wyczułam jakiejś specjalnej frustracji. Betlejem to miejsce szczególne, gdzie turyści jeździli, jeżdżą i będą jeździć. Bo to ziemia święta, ponad podziałami.
Wielu mieszkańców miasta z tego żyje i to jest dla nich ważne. Kiedy pytałam wprost naszej palestyńskiej przewodniczki czy jest bardzo źle, odpowiedziała, że bardziej niż domniemane konflikty martwi ją to, że w nocy wymarzły jej drzewka pomarańczowe w ogrodzie. Więc nie mitologizujmy.
SERGIUSZ: To JEST problem. Autem na izraelskich numerach możesz poruszać się wszędzie, może poza Strefą Gazy. No ale tam raczej turystów nie ma. Samochody na zielonych, palestyńskich tablicach jeżdżą ściśle wyznaczonymi drogami. To prawdziwy system segregacji. Drogi szybkiego ruchu są dla Palestyńczyków niedostępne. Poszczególne miasta Autonomii łączą tylko drogi izraelskie, lub takie, na których co kilka kilometrów są wojskowe checkpointy. Moje doświadczenia z Betlejem są podobne do Twoich – to ciekawe i otwarte na turystów miasto, choć większość grup porusza się po stałych trasach, a miasto, aż do parkingu nieopodal Bazyliki Narodzenia, poznaje z okien autokaru. Jak chodziłem po ulicach i jadłem w zwykłych kebebowniach z dala od głównego traktu, to spotykałem samych miejscowych. Co ciekawe, czułem dość dwuznaczną sympatię ze strony Palestyńczyków. Gdy mówiłem, że jestem Polakiem, uśmiechali się i klepali mnie po plecach: „Polak? Bulandi? No witaj! Wiemy, że wy tam w Polsce też nie lubicie Żydów...”.
MAGDALENA: To mi przypomina jedną z najbardziej absurdalnych historii, jaka mnie spotkała w Izraelu. Byłam pilotką grupy objazdowej, i wśród moich uczestników znalazł się prawnik, który był śmiertelnie oburzony (zresztą po powrocie wytoczył nam z tego powodu proces), bo naszym przewodnikiem na miejscu był Żyd! Wyobrażasz sobie? W ogóle podczas tego wyjazdu mieliśmy uroczą kompanię – przewodnika Żyda i dwóch kierowców: Druza i Palestyńczyka. Bardzo zgrana ekipa. Zresztą, pamiętam, jak znajomy przewodnik zabrał mnie na nocny spacer do ortodoksyjnej dzielnicy żydowskiej, Mea Shearim. Tłumaczył mi co jest napisane na plakatach porozwiesznych na słupach ogłoszeniowych. Były tam wezwania do bojkotowania wyborów i ignorowania opłat komunalnych. – Ci ortodoksyjni dla nas, mieszkańców Jerozolimy, są gorsi niż Palestyńczycy – powiedział. Wiesz, w Izraelu wszystko wydaje mi się bardziej względne. To trochę jak z biblijnymi miejscami kultu. Sznury autokarów ciągną do Yardenit, gdzie tłumy ludzi symbolicznie chrzczą się w nurcie Jordanu, choć wiadomo, że to raczej na pewno nie tam Jan ochrzcił Jezusa, a miejsce jest tylko umowne.
SERGIUSZ: Ten tygiel kulturowy jest dla mnie największym wabikiem Izraela. Maleńki, kraj, który można przejechać wzdłuż i wszerz w kilka godzin, oferuje nam supernowoczesny, wielkomiejski klimat Tel Avivu, tajemniczą Jerozolimę, gdzie brodaci greccy mnisi w Bazylice Grobu zwracają się do Polaków, Francuzów, czy Niemców per „Wy łacinnicy”, jakbyśmy byli dwunastowiecznymi krzyżowcami.
Tylko tu, na przestrzeni kilku kwartałów miasta zobaczysz ortodoksyjnych Żydów, Arabów pielgrzymujących do skały, z której prorok Muhammad został wzięty do nieba, chrześcijan wszelkich wyznań, o których reszta zachodniego świata dawno zapomniała (np. koptów etiopskich, czy druzów). A na wybrzeżu, w Cezarei oglądasz pamiątki po Rzymianach. Obok jest miasto fenickie, a potem Akka – ostatnia twierdza Templariuszy i Joannitów... Przez Ziemię Świętą przewinęło się tyle narodów i wyznawców tylu religii, że trudno się w tym połapać. I wszyscy chcą, by to była ICH Ziemia Święta. Warto o tym pamiętać i to uszanować.
