
Reklama.
SERGIUSZ: Dziś Walentynki. Gdzie chciałabyś się ze mną wybrać?
MAGDA: Przecież nie jesteś ani trochę romantyczny i w życiu nie zapytałbyś mnie o coś takiego. Lepiej powiedz o co ci chodzi?
SERGIUSZ: Staram się. Myślałem, że to ci się spodoba, a ty od razu mnie tak... Naprawdę zastanawiałem się gdzie chciałabyś pojechać w romantyczną podróż. Masz takie wymarzone miejsce?
MAGDA: Jak każda dziewczynka zawsze marzyłam o białej sukni i niezwykłym miejscu na oświadczyny i wymarzony ślub. Wydaje mi się, że wyobrażając sobie idealne miejsca, w których chcemy przeżyć coś wyjątkowego i romantycznego, zatracamy turystyczny pragmatyzm i zachowujemy się właśnie trochę jak małe dziewczynki marzące o ślubie z bajki, takim z białą suknią a la beza, siwymi końmi i księciem. Snujemy romantyczne plany i jedziemy za naszym marzeniem przez pół Europy. Rzeczywistość jednak szybko sprowadza nas na ziemię. A wyśnione miejsce, do którego w końcu docieramy, żeby w szczególnych okolicznościach powiedzieć: „tak”, może okazać się nie do końca takie, jak nam się wydawało. Ot, choćby wieża Eiffla, na której oświadczali się swoim wybrankom Tom Cruise i Rod Steward. Paryż to najbardziej romantyczny kierunek urlopowy na świecie. I założę się, że 9 na 10 dziewczyn nie miało by nic przeciwko oświadczynom na wieży.
SERGIUSZ: A ja mam nadzieję, że jesteś tą jedną dziewczyną na dziesięć, która na myśl o oświadczynach w Walentynki na wieży Eiffla popuka się w czoło. Wiesz ile jest dziś stopni w Paryżu? Plus trzy. A wątpliwa przyjemność wjechania windą na taras widokowy, gdzie hula wiatr, albo choćby do restauracji na drugim piętrze, gdzie ryba w sosie cytrynowym kosztuje ok. 400 złotych, wymaga hartu ducha, by odstać trzy godziny w kolejce do windy, albo żelaznego zdrowia, jeśli w taką pogodę wybierzemy ażurowe schody. I nie chodzi już o pieniądze (14 euro od osoby za wjazd windą, albo 5 za wejście schodami). Tylko jeśli marzysz o tym, by na romantycznych oświadczynach wystąpić w sukni – bezie, a twój siwy książę ma malowniczo galopować na koniu, to może jednak wybierzesz jakieś cieplejsze miejsce? Według mnie całkiem romantycznie byłoby w Gizie pod piramidami. Słowa miłości wyszeptane przy świadkach kolosów stojących tu, cytując Napoleona Bonaparte – od „czterdziestu wieków”, miałyby swoją wagę.
MAGDA: To na pewno. Ale zakochanym, którzy chcą romantycznie popatrzeć sobie w oczy i szeptać słowa miłości, chyba jednak odradzałabym robienie tego w Gizie. Wyobraź sobie, że przyklękasz przed ukochaną w tłumie grup turystycznych, które tłoczą się i popychają podążając za nawoływaniem egipskich przewodników, potrącają cię handlarze wciskający ci gipsowe sfinksy i zestawy pocztówek, a nad tym wszystkim unosi się delikatny smrodek stojących nieopodal wielbłądów. Oczywiście przejażdżka konna pod piramidami to rzecz fenomenalna, wspominam to naprawdę dobrze, choć połowę przyjemności zabrała mi kłótnia z właścicielem koni, który po jeździe zażądał zupełnie innej ceny, niż ta, którą wytargowałam na początku. To łatwo może zepsuć romantyczną atmosferę. No, ale takie są uroki turystycznych must-have, gdzie miejscowi żyją z tysięcy turystów przewijających się każdego dnia przez to miejsce. Ktoś powie, że przecież nie trzeba oświadczać się w tłumie na zewnątrz, można to zrobić w piramidzie. To prawda. Ale wtedy najpierw trzeba iść kilkaset metrów pod górę wąskim i nisko sklepionym korytarzem, niemal na czworakach, by znaleźć się w ciasnym pomieszczeniu komory grobowej. Wchodzenie do piramidy jest odradzane osobom z problemami kardiologicznymi i z klaustrofobią. Ja ich nie mam, ale i tak czułam, że było mi duszno i niekomfortowo. Ostatnią rzeczą jakiej bym tam chciała, to podejmować życiowe decyzje. Pod ścianami komory grobowej zazwyczaj siedzi kilka medytujących osób, które nasycają się energią tego miejsca. Ale oświadczyny w ciasnym pomieszczeniu z centralnie stojącym sarkofagiem? Nie, chyba jestem na to zbyt wielką tradycjonalistką... Za to coś szalonego, jak wypad na szybki ślub do Las Vegas. To takie filmowe i romantyczne...
SERGIUSZ: Wybacz, ale Las Vegas, to najmniej romantyczne miasto, jakie widziałem w życiu. Owszem, jest tam sporo "wedding chapels", gdzie za 55 dolarów można wziąć szybki ślub, a za 229 dolarów masz wersję full wypas ze skrzypkiem i wynajęciem świadków. Ale to, co jest dobre dla Britney Spears, niekoniecznie wydaje się romantyczne mnie. Las Vegas, to jedna ulica, przy której stoją fasady kompleksów kasynowo-hotelowych. Wszystko tu udaje coś innego. Jest fałszywy Paryż, plastikowy Egipt, nawet imitacja Nowego Jorku. Wystarczy jednak skręcić w boczną uliczkę, żeby zobaczyć brud i tandetę. Po Las Vegas Strip przez całą dobę przewalają się tłumy podpitych szczurów korporacyjnych na wyjeździe integracyjnym, emerytów wydających ostatnie grosze na automaty i podstarzałych prostytutek, które we własnym mniemaniu są kuszącymi showgirls. Jest ciepło – fakt. Ale to wszystko, co mogę o Las Vegas powiedzieć dobrego. A znacznie bardziej romantycznie byłoby na bezludnej wyspie na Oceanie Indyjskim.
MAGDA: Rzeczywiście, choćby bajkowy Mauritius, który jest bardzo często wybierany jako miejsce na ślub i podróż poślubną. To wyspa piękna, wymagająca jednak zasobnego portfela. Są tam jedne z najbardziej lususowych hoteli na świecie, z doskonałą obsługą na najwyższym poziomie. Do tamtejszych kompleksów hotelowych, które nie są wielkimi blokami, ale często rozsianymi wśród egzotycznych roślin eleganckimi domkami z prywatnymi basenami i ogrodami, przyjeżdżają światowe gwiazdy i koronowane głowy. W jednym z najlepszych hoteli w których mieszkałam, Prince Maurice w stylu kolonialnym, chętnie bawią członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej. Są tu wielkie łoża z baldachimami, marmurowe, kilkuosobowe wanny wpuszczone w podłogę łazienki, a kolację można zjeść na łodzi z przeszklonym dnem z widokiem na rafę koralową. Na Mauritiusie procedura sakramentu małżeństwa jest uproszczona: można zawrzeć ślub po trzech nocach spędzonych na wyspie, udziela się go w kwiatowej altanie na plaży, wśród szumu oceanicznych fal, lub w przyhotelowym rajskim ogrodzie. Ukoronowaniem takiej ceremonii są romantyczne wycieczki łodzią na bezludną wyspę, które można wykupić z Mauritiusa i Rodrigues. Na miejscu obsługa rozkłada piknikowe naczynia, serwuje owoce morza, egzotyczne przekąski i szampana. A zakochana para może do woli spacerować po wyspie, wśród endemicznych roślin. Tyle, że ja podczas takiej wycieczki na bezludną wyspę cofnęłam się z krzykiem od pierwszych krzaków, bo na każdym z nich, na szeroko rozpiętej sieci wisiał ogromnych rozmiarów pająk. Były ich setki! Każdy po kilkanaście centymetrów średnicy, czarne, mięsiste, ohydne. Pięć godzin w oczekiwaniu na powrotną łódź musiałam przesiedzieć na wąskim pasie plaży, między wodą a roślinnością. I cały romantyczny nastrój szlag trafił. To jednak wolę coś mniej egzotycznego. Może Wenecja?
SERGIUSZ: Rialto, Most Westchnień, śpiewający gondolierzy, średniowieczne kamieniczki malowniczo zawieszone nad lazurową wodą... To wszystko prawda, ale latem, a nie zimą! Dobrze, jeśli Perła Adriatyku o tej porze roku nie jest zalana przez brudne fale. Plac Świętego Marka wygląda imponująco w promieniach sierpniowego słońca, ale teraz tam jest zero stopni. Na dobitkę właśnie skończył się karnawał, więc turyści wyjechali, co akurat jest dobre, ale sklepy i restauracje świecą pustkami i jest ogólnie dość przygnębiająca atmosfera. Widziałaś film „Śmierć w Wenecji”? To mniej więcej taki klimat. Już lepiej pojechać do Werony. Bardzo ładne miasto, ze świetnym teatrem rzymskim, na którego arenie kiedyś walczyli gladiatorzy, a dziś wystawiane są spektakularne przedstawienia operowe. Sprawdzisz nam w Internecie kiedy grają „Aidę” Giuseppe Verdiego?
MAGDA: Moment... 14 czerwca. A 15 czerwca „Nabucco” Verdiego i 22 czerwca „Traviatę”. W tym roku jest stulecie Arena di Verona jako teatru operowego. No i jest międzynarodowy rok Verdiego. Ale czemu Werona kojarzy ci się z operą, a nie z Romeo i Julią?
SERGIUSZ: A dlaczego fikcyjne postacie wymyślone przez jakiegoś Anglika mają mnie ściągnąć do Północnych Włoch? Ok. Każdy powód jest dobry, żeby pojechać do Werony, ale w Walentynki jeżdżą tam samotne dziewczyny, żeby pod pomnikiem Julii wcisnąć w szparę kamiennego muru liścik z prośbą o miłość. To nie jest dobry moment, ani miejsce, by obnosić się ze swoim szczęściem. Poza tym wiesz jak to się u Szekspira skończyło. Pojedźmy do jakiegoś bardziej szczęśliwego miasta.
MAGDA: Skoro szukasz szczęśliwego miasta, to proponuję ci Wiedeń. To ma sens, bo stolica Austrii po raz kolejny trafiła na szczyt globalnego rankingu najlepszych i najbardziej przyjaznych miast na świecie. Punktowano ofertę kulturalną, infrastrukturę, komunikację, dużą ilość parków i bezpieczeństwo. Ale Wiedeń to przede wszystkim miasto bajecznej architektury barokowej, przesycone tradycją i kulturą. Miejsce, gdzie tworzyli Beethoven, Haydn i Mozart czyli trzech klasyków wiedeńskich, a ich ducha czuje się do dziś. Miasto XIX-wiecznych kawiarni muzycznych i literackich gdzie zbierała się śmietanka towarzyska i kulturalna, w których i dziś co wieczór, za cenę filiżanki kawy i jabłkowego strudla można przenieść się w niezwykłą epokę sprzed stu lat. Z romantycznych rzeczy, mógłbyś wynająć dorożkę, albo zabrać mnie na jeden ze słynnych wiedeńskich balów. Poza tym, żeby zrealizować marzenia o niezwykłej atmosferze, nie trzeba wielkiej wyprawy. Z Warszawy na wiedeński Schwechat leci się tylko godzinę, a stamtąd kolejką do centrum jedzie niewiele ponad kwadrans do centrum miasta.
SERGIUSZ: Tym apfelstrudlem mnie skusiłaś... Rzeczywiście, w 2012 roku po raz czwarty Wiedeń wygrał w konkursie na miasto, w którym najlepiej żyje się mieszkańcom. Ale gdzieś musi być jakiś haczyk... Wiem! Pewno chcesz się wybrać do Leopoldmuseum na wystawę poświęconą męski aktom. Ale mamy na to czas jeszcze do 3 marca...